powracające każdego roku stałych pór nawrotem Boże Narodzenie przypomina o Obecności...
tej to właśnie Obecności, obecności Boga, obecności Człowieka, obecności Przyjaciela życzę Ci z całego mojego małego serca...
pośród ciemności codziennych poszukiwań drogi niech gwiazda betlejemska zawsze wskazuje Ci tę najwłaściwszą ścieżynę, prowadzącą ku Niemu, ku Bogu, który kiedyś miał w żłobie tron...
czwartek, 24 grudnia 2009
poniedziałek, 21 grudnia 2009
adwentowe refleksje III
pośród świątecznego zabiegania proponuję małą przerwę...
pozdrawiam przedświątecznie...
pozdrawiam przedświątecznie...
czwartek, 17 grudnia 2009
adwentowe refleksje II
One day at a time sweet Jesus
That's all I'm asking from you.
Just give me the strength
To do everyday what I have to do.
Yesterday's gone sweet Jesus
And tomorrow may never be mine.
Lord help me today, show me the way
One day at a time...
That's all I'm asking from you.
Just give me the strength
To do everyday what I have to do.
Yesterday's gone sweet Jesus
And tomorrow may never be mine.
Lord help me today, show me the way
One day at a time...
poniedziałek, 7 grudnia 2009
adwentowe refleksje
Just remember in the winter
Far beneath the bitter snow
Lies the seed that with the sun's love,
In the spring, becomes the rose...
Far beneath the bitter snow
Lies the seed that with the sun's love,
In the spring, becomes the rose...
środa, 25 listopada 2009
E=mc2 czyli kłopoty ze samoświadomością...
Stosunkowo trudno jest podać definicję samoświadomości... Wikipedia podje, że samoświadomość to zdawanie sobie sprawy z doświadczanych aktualnie doznań, emocji, potrzeb, myśli, swoich możliwości, ale też ograniczeń, autokoncentracja uwagi.
pozornie proste... ale tylko pozornie...
może wpierw trzeba by się spytać, po co nam samoświadomość? odpowiedź wydaje się być oczywista - samoświadomość potrzebna jest człowiekowi do przewidywania skutków własnych działań. jak można zrobić dobry rachunek sumienia, jeśli nie dokona się aktu autorefleksji... można więc rzec, że samoświadomość to taki wewnętrzny model samego siebie oddziałującego z wewnętrznym modelem otoczenia. sporo tu immanencji...
jednakże, aby mówić o samoświadomości trzeba wpierw niejako poobserwować siebie z zewnątrz... i tu mamy kłopot... jak to możliwe, by "wyjść z siebie" i poobserwować się z boku? dla jakiejś części ludzi jest to zjawisko niejako po za ich możliwościami... łatwo widzieć drzazgę w oku brata niż własny problem z percepcją świata, z pokrzywioną hierarchią wartości, ze swoimi nieuporządkowanymi emocjami czy sztucznie wykreowanymi potrzebami... generalnie z belką we własnym oku... no a prawdziwa tragedia rozgrywa się wówczas, kiedy z taka belka próbuje się manipulować w cudzym oku...
ten, kto kiedykolwiek zastanawiał się jak wyprowadzić wzór E=mc2 wie już, że sprawa nie jest jednak taka prosta ;) wydaje się, że do tego potrzebna jest znajomość Szczególnej Teorii Względności albo nawet, Boże uchowaj, jej zrozumienie... a tak naprawdę wszystko sprowadza się do drzazgi i belki... no i oczywiście do wyciągania wniosków z tego, co się zaobserwowało u siebie...
samoświadomość oznacza, że zawsze muszę zaczynać od siebie.
pozornie proste... ale tylko pozornie...
może wpierw trzeba by się spytać, po co nam samoświadomość? odpowiedź wydaje się być oczywista - samoświadomość potrzebna jest człowiekowi do przewidywania skutków własnych działań. jak można zrobić dobry rachunek sumienia, jeśli nie dokona się aktu autorefleksji... można więc rzec, że samoświadomość to taki wewnętrzny model samego siebie oddziałującego z wewnętrznym modelem otoczenia. sporo tu immanencji...
jednakże, aby mówić o samoświadomości trzeba wpierw niejako poobserwować siebie z zewnątrz... i tu mamy kłopot... jak to możliwe, by "wyjść z siebie" i poobserwować się z boku? dla jakiejś części ludzi jest to zjawisko niejako po za ich możliwościami... łatwo widzieć drzazgę w oku brata niż własny problem z percepcją świata, z pokrzywioną hierarchią wartości, ze swoimi nieuporządkowanymi emocjami czy sztucznie wykreowanymi potrzebami... generalnie z belką we własnym oku... no a prawdziwa tragedia rozgrywa się wówczas, kiedy z taka belka próbuje się manipulować w cudzym oku...
ten, kto kiedykolwiek zastanawiał się jak wyprowadzić wzór E=mc2 wie już, że sprawa nie jest jednak taka prosta ;) wydaje się, że do tego potrzebna jest znajomość Szczególnej Teorii Względności albo nawet, Boże uchowaj, jej zrozumienie... a tak naprawdę wszystko sprowadza się do drzazgi i belki... no i oczywiście do wyciągania wniosków z tego, co się zaobserwowało u siebie...
samoświadomość oznacza, że zawsze muszę zaczynać od siebie.
wtorek, 24 listopada 2009
człowiek renesansu
Innym, znanym w kręgach, dziełem jest szkic rąk ludzkich złożonych w geście modlitwy. autorem tego dzieła jest Albrecht Dürer, utalentowany wszechstronnie niemiecki artysta, pochodzący z Norymbergi.
Albrecht Dürer urodził sie w roku 1471. dwadzieścia jeden lat później Don Cristóbal odkrył Amerykę kończąc w ten sposób Średniowiecze a zaczynając nową epokę, Renesans... w ten przełom wieków fantastycznie wkomponował się Albrecht. wiele podróżował, co z pewnością znalazło wyraz w jego twórczości. swoje rodzinne miasto opuścił w roku 1490 udając się w czteroletnią podróż, w czasie której odwiedził Kolonię, Holandię (czyżby potrzebował jakiegoś natchnienia... ;) kto to wie, jak to z tymi artystami bywa). dwukrotnie odwiedził Italię, zatrzymując się w Wenecji (jakoś mnie to zupełnie nie dziwi...), Bolonii, Florencji i oczywiście w Rzymie. sława zawsze go wyprzedzała. pobyt w Italii stał się dla Albrechta doskonałą okazją do wymiany doświadczeń z włoskimi artystami, prekursorami Renesansu, ubogacając jego warsztat artystyczny i wrażliwość. po swoich europejskich wędrówkach powrócił do Norymbergi, gdzie dokończył żywota, otoczony szacunkiem i poważaniem ówczesnych elit. pozostawiał po sobie wspaniałą spuściznę drzeworytów, miedziorytów, obrazów oraz szkiców. artysta umarł w roku 1528. jedenaście lat wcześniej rozpoczęła się w Europie Reformacja... na nagrobku Dürera znaleźć można następującą myśl: "cokolwiek było śmiertelne w Albrechtcie Dürer, znajduje się poniżej pod tym kopcem".
jeden z licznych autoportretów, które pozostawił po sobie Albrecht znajdujący się aktualnie w Louvre, w Paryżu, powstał w roku 1493. obraz ten, namalowany na welinie, zwany jest również "Portretem artysty trzymającego oset". jak łatwo policzyć, Dürer namalował go w wieku 22 lat . jest to pierwszy malowany portret artysty i zarazem pierwszy autoportret w sztuce europejskiej stworzony jako niezależne dzieło.
oset może oznaczać ślubowanie wierności narzeczonej, Agnes Frey, przez co przypuszcza się, że obraz miał być prezentem dla ukochanej, którą Dürer poślubił rok później. ciekawe natomiast, kim jest ten gość na pierwszym planie, który wszedł w kadr Tomkowi tamtego sierpniowego popołudnia...
Study of Praying Hands 1508
Brush and ink heightened with white
on blue tinted paper 29 x 20 cm
on blue tinted paper 29 x 20 cm
Graphische Sammlung Albertina, Vienna
Albrecht Dürer urodził sie w roku 1471. dwadzieścia jeden lat później Don Cristóbal odkrył Amerykę kończąc w ten sposób Średniowiecze a zaczynając nową epokę, Renesans... w ten przełom wieków fantastycznie wkomponował się Albrecht. wiele podróżował, co z pewnością znalazło wyraz w jego twórczości. swoje rodzinne miasto opuścił w roku 1490 udając się w czteroletnią podróż, w czasie której odwiedził Kolonię, Holandię (czyżby potrzebował jakiegoś natchnienia... ;) kto to wie, jak to z tymi artystami bywa). dwukrotnie odwiedził Italię, zatrzymując się w Wenecji (jakoś mnie to zupełnie nie dziwi...), Bolonii, Florencji i oczywiście w Rzymie. sława zawsze go wyprzedzała. pobyt w Italii stał się dla Albrechta doskonałą okazją do wymiany doświadczeń z włoskimi artystami, prekursorami Renesansu, ubogacając jego warsztat artystyczny i wrażliwość. po swoich europejskich wędrówkach powrócił do Norymbergi, gdzie dokończył żywota, otoczony szacunkiem i poważaniem ówczesnych elit. pozostawiał po sobie wspaniałą spuściznę drzeworytów, miedziorytów, obrazów oraz szkiców. artysta umarł w roku 1528. jedenaście lat wcześniej rozpoczęła się w Europie Reformacja... na nagrobku Dürera znaleźć można następującą myśl: "cokolwiek było śmiertelne w Albrechtcie Dürer, znajduje się poniżej pod tym kopcem".
jeden z licznych autoportretów, które pozostawił po sobie Albrecht znajdujący się aktualnie w Louvre, w Paryżu, powstał w roku 1493. obraz ten, namalowany na welinie, zwany jest również "Portretem artysty trzymającego oset". jak łatwo policzyć, Dürer namalował go w wieku 22 lat . jest to pierwszy malowany portret artysty i zarazem pierwszy autoportret w sztuce europejskiej stworzony jako niezależne dzieło.
oset może oznaczać ślubowanie wierności narzeczonej, Agnes Frey, przez co przypuszcza się, że obraz miał być prezentem dla ukochanej, którą Dürer poślubił rok później. ciekawe natomiast, kim jest ten gość na pierwszym planie, który wszedł w kadr Tomkowi tamtego sierpniowego popołudnia...
wtorek, 10 listopada 2009
co porusza serce wojownika?
lubię te moje wieczory... samotne wieczory... za oknami ciemność, zimny wiatr uderza w szyby a mój pokój tonie w ciepłym blasku świecy. obok stygnie kubek z herbatą a z głośników sączą się kojące nuty których źródłem jest wspaniały instrument, całkiem już podeszły w latach. w rękach Andre Rieu instrument ów brzmi pięknie, romantycznie i ciepło. to oczywiście skrzypce, zbudowane rękami geniusza Antonio Stradivarius'a w roku 1667. rok ten był dla 23-letniego wówczas Antonio rokiem wyjątkowym. tego właśnie roku ten niezwykły artysta wstąpił w związek małżeński. można sobie tylko wyobrazić ile emocji zamknął Antonio w skrzypcach, które stworzył specjalnie dla pięknej wybranki swego serca. pary tej już nie ma na świecie ale dźwięk owego instrumentu rozbrzmiewa do dziś wypełniając moją czasoprzestrzeń swym urokiem, radością, pięknem, harmonią i poezją... płynie więc muzyka w rytm raz walca to znów tanga, lub poleczki czy marsza a ja odpływam wraz z nią... jest kilka takich miejsc, dokąd podąża w takich chwilach moja dusza, bo ciało nie opuszcza przecież ciepłego pokoju :) a miejsca są równie czarujące i urocze jak i muzyka Andre Rieu, pełne cudownych zapachów, kolorów różnorodnych i fantastycznych wspomnień...
taka ulotna Valhalla...
lubię dźwięki skrzypiec...
lubię tańczyć walca...
taka ulotna Valhalla...
lubię dźwięki skrzypiec...
lubię tańczyć walca...
niedziela, 8 listopada 2009
jeszcze raz o Ockhamie
czy istnieją pojęcia ogólne, czy też istnieją wyłącznie konkretne, jednostkowe przedmioty. inaczej pisząc, czy coś takiego jak "góralskość" istnieje obiektywnie (stanowisko realistyczne), czy jedynie w głowach ludzi, którzy zauważyli, że wszyscy górale mają ze sobą coś wspólnego (stanowisko nominalistyczne – kategoria ogólna to jedynie „pusty dźwięk”).
takie postawienie problemu jest bardzo abstrakcyjne i powoduje, że nie widać praktycznych jego konsekwencji. tymczasem Ockham wywodził z niego radykalny woluntaryzm, czyli przekonanie, że istotą duszy jest wolna wola, niczym z zewnątrz nieograniczona – nawet dobrem. dobrem bowiem nie jest jakieś „dobro samo w sobie”, lecz to, co Bóg mocą swego nieskrępowanego niczym zarządzenia arbitralnie uznał za dobre, bez stosowania jakichkolwiek kryteriów. badanie natury ludzkiej czy prawa moralnego jest więc według Ockhama bezcelowe.
stanowisko przeciwne, czyli realizm, można symbolicznie oznaczyć postacią św. Tomasza z Akwinu. według Akwinaty jest dokładnie odwrotnie: wolność nie jest samowolą, a zdolnością człowieka do wyboru dobra i do czynienia tegoż dobra. każdy człowiek ma w sobie naturalną skłonność do dobra, przytłumioną przez grzech pierworodny, ale dzięki Bożej łasce może i powinien ją rozwijać, a tym samym wzrastać w wolności. wolność nie jest więc samowolą - paradoksalnie ogranicza ją także wolność, wolność w tym wypadku drugiego człowieka. w podejmowaniu ludzkich decyzji muszą współdziałać ze sobą wola i rozum. Tomaszowe podejście pozwala zatem szukać obiektywnej, uniwersalnej prawdy o ludzkiej naturze i na tej podstawie budować konstrukcje społeczne, prawne czy gospodarcze.
Kościół nie tworzy prawdy - Kościół ją rozpoznaje... Kościół wierzy, że Jezus jest prawdziwie Synem Bożym nie dlatego, że w dyskusjach teologicznych na ten temat zwyciężyli zwolennicy Jego boskości, ale dlatego że naprawdę „tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). eutanazja, aborcja, antykoncepcja, in vitro są złem moralnym nie dlatego, że ktoś tak sobie ustalił, że większością głosów tak zadecydowano ale dlatego, że naruszają one w sposób istotny godność osoby ludzkiej.
takie postawienie problemu jest bardzo abstrakcyjne i powoduje, że nie widać praktycznych jego konsekwencji. tymczasem Ockham wywodził z niego radykalny woluntaryzm, czyli przekonanie, że istotą duszy jest wolna wola, niczym z zewnątrz nieograniczona – nawet dobrem. dobrem bowiem nie jest jakieś „dobro samo w sobie”, lecz to, co Bóg mocą swego nieskrępowanego niczym zarządzenia arbitralnie uznał za dobre, bez stosowania jakichkolwiek kryteriów. badanie natury ludzkiej czy prawa moralnego jest więc według Ockhama bezcelowe.
stanowisko przeciwne, czyli realizm, można symbolicznie oznaczyć postacią św. Tomasza z Akwinu. według Akwinaty jest dokładnie odwrotnie: wolność nie jest samowolą, a zdolnością człowieka do wyboru dobra i do czynienia tegoż dobra. każdy człowiek ma w sobie naturalną skłonność do dobra, przytłumioną przez grzech pierworodny, ale dzięki Bożej łasce może i powinien ją rozwijać, a tym samym wzrastać w wolności. wolność nie jest więc samowolą - paradoksalnie ogranicza ją także wolność, wolność w tym wypadku drugiego człowieka. w podejmowaniu ludzkich decyzji muszą współdziałać ze sobą wola i rozum. Tomaszowe podejście pozwala zatem szukać obiektywnej, uniwersalnej prawdy o ludzkiej naturze i na tej podstawie budować konstrukcje społeczne, prawne czy gospodarcze.
Kościół nie tworzy prawdy - Kościół ją rozpoznaje... Kościół wierzy, że Jezus jest prawdziwie Synem Bożym nie dlatego, że w dyskusjach teologicznych na ten temat zwyciężyli zwolennicy Jego boskości, ale dlatego że naprawdę „tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). eutanazja, aborcja, antykoncepcja, in vitro są złem moralnym nie dlatego, że ktoś tak sobie ustalił, że większością głosów tak zadecydowano ale dlatego, że naruszają one w sposób istotny godność osoby ludzkiej.
sobota, 7 listopada 2009
mówią...
Mówią, że zgasło światło – a widać coraz lepiej.
Mówią, że zabrakło głosu – a słychać wyraźnie.
Mówią, że odszedł – a JEST...
a po głosach ich wciąż drga powietrze...
odeszli po to, by żyć i będą żyć wiecznie...
Mówią, że zabrakło głosu – a słychać wyraźnie.
Mówią, że odszedł – a JEST...
a po głosach ich wciąż drga powietrze...
odeszli po to, by żyć i będą żyć wiecznie...
piątek, 6 listopada 2009
Grek, który został Hiszpanem
El Greco (właściwie Doménikos Theotokópoulos) urodził się w roku 1541 w Fodele lub w Kandii na Krecie, do wieczności zaś odszedł 7 kwietnia 1614 w Toledo. Ten bardzo utalentowany malarz, rzeźbiarz i architekt hiszpański pochodzenia greckiego był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli manieryzmu i baroku. W swoich dziełach umiejętnie łączył wpływy bizantyjskie ze średniowieczną sztuką zachodniej Europy. Jego twórczość określona została przez idee kontrreformacji i wizje hiszpańskich mistyków. Obrazy El Greca są pełne ekstazy, mają żywą kolorystykę i wyróżniają się ekspresją form.
"Zmartwychwstanie" jest późnym, dojrzałym dziełem El Greca. Powstało, gdy artysta doprowadził do perfekcji swój oryginalny, niepowtarzalny styl. Charakteryzował się on ponadnaturalną oraz mistyczną atmosferą i w pełni odzwierciedlał cechy ówczesnej religijności hiszpańskiej. El Greco osiągał to przez specyficzne oświetlenie sceny światłem nie mającym naturalnego źródła, charakterystyczne wydłużenie postaci oraz rezygnację z malowania w tle czegokolwiek, co przypominałoby realne przedmioty lub krajobrazy.
Tłem postaci Chrystusa jest tylko świetlista mandorla (owalna poświata obejmująca całą postać) oraz romboidalny nimb wokół głowy, świadczący o pochodzeniu artysty z kręgu sztuki bizantyjskiej.
W niezwykle interesujący sposób artysta namalował sylwetkę Jezusa. Nogi Zbawiciela są wciąż ułożone w ten sposób, jakby były przybite do krzyża. Obraz ten koresponduje bowiem z innym obrazem pędzla El Greca, który był umieszczony obok.
"Zmartwychwstanie"
obraz powstał w latach 1596-1600,
aktualnie znajduje się w Muzeum Prado w Madrycie.
"Zmartwychwstanie" jest późnym, dojrzałym dziełem El Greca. Powstało, gdy artysta doprowadził do perfekcji swój oryginalny, niepowtarzalny styl. Charakteryzował się on ponadnaturalną oraz mistyczną atmosferą i w pełni odzwierciedlał cechy ówczesnej religijności hiszpańskiej. El Greco osiągał to przez specyficzne oświetlenie sceny światłem nie mającym naturalnego źródła, charakterystyczne wydłużenie postaci oraz rezygnację z malowania w tle czegokolwiek, co przypominałoby realne przedmioty lub krajobrazy.
Tłem postaci Chrystusa jest tylko świetlista mandorla (owalna poświata obejmująca całą postać) oraz romboidalny nimb wokół głowy, świadczący o pochodzeniu artysty z kręgu sztuki bizantyjskiej.
W niezwykle interesujący sposób artysta namalował sylwetkę Jezusa. Nogi Zbawiciela są wciąż ułożone w ten sposób, jakby były przybite do krzyża. Obraz ten koresponduje bowiem z innym obrazem pędzla El Greca, który był umieszczony obok.
środa, 28 października 2009
Kochana Klaro!
bardzo mi się podoba Twój wysublimowany gust muzyczny... na długie jesienno-zimowe wieczory ta muzyka jest jak balsam dla duszy... prawdziwe country, choć nieco nostalgiczne. czy jednak prawdziwa jesień nie niesie też ze sobą okruszynki nostalgii? te puste plaże, powrotne pociągi, opadłe liście i mgły, co zasnuły horyzont. cicho w uzdrowiskach o tej porze roku, do gości ostatnich przysiada się wrzesień, miasteczka na klucz zamknęły żurawie i tylko płomyk świecy migocze radośnie... mam nadzieję, że ta kołysanka skutecznie utuli Cię do snu, a Mamie da chwilę odpoczynku... no i czas na pogaduchy z Wujkiem :)
sobota, 24 października 2009
mogą za nas mówić tylko nasze obrazy
Portret Vincenta malującego słoneczniki, który wyszedł spod pędzla jego kolegi, Paula Gauguin, namalowany w Arles w roku 1888. obraz obecnie znajduje się w Amsterdamie a pochodzi z kolekcji Willema van Gogha. w ciągu 37 lat swojego życia Vincent van Gogh namalował około 800 płócien, kilkaset rysunków, szkiców i litografii. a dodać trzeba, że artystycznie pracował tylko 10 lat.
van Gogh jest znany przede wszystkim ze swoich słoneczników. jednak w rzeczywistości tym, co wyróżnia prace tego malarza jest kolor, który u van Gogha jest środkiem do wyrażenia wewnętrznych przeżyć w stopniu o wiele większym niż u innych artystów. trwałym wkładem Vincenta van Gogha we współczesną kulturę jest wynalezienie tzw. "koloru sugestywnego", pozwalającego z dostateczną siłą na wyrażenie emocji twórcy. artysta zawsze pragnął wyrazić prawdziwe uczucia za pomocą faktury, linii i kontrastu, a jednocześnie z dużą wrażliwością kolorystyczną. zawiły jest jego życiorys ale może dlatego jego obrazy są tak pełne treści... uczucia wyrażone w kolorach...
trudno mi wybrać jeden czy dwa obrazy van Gogha dlatego klikając tu można znaleźć kilka ;) które dla mnie osobiście są ważne. a tematyka jego dzieł jest bardzo zróżnicowana. jego twórczość obejmuje pejzaże, miejsca, martwą naturę, portrety, autoportrety, inspiracje, no i oczywiście słoneczniki... :)
w sieci znajduje się wirtualna The Vincent van Gogh Gallery, gdzie, jak z dumą twierdzą twórcy strony można znaleźć wszystkie dzieła i listy van Gogha.
środa, 21 października 2009
obrazkowa kultura
Non sunt multiplicanda entia sine necessitate, zasada, którą wprowadził William Ockham, angielski franciszkanin, filozof i teolog podpowiada, że proste rozwiązanie zawsze jest najlepsze :) twierdzenie to nosi nazwę Brzytwa Ockhama – istnień nie należy mnożyć ponad potrzebę. wiedziony tą myślą postanowiłem uporządkować nieco swoją własną wizje malarstwa w zakresie mnie interesującym. bez wątpienia moim ulubionym malarzem jest Vincent van Gogh. jego dzieła robią na mnie zawsze wrażenie. obok van Gogh'a cenię Salvadora Dalí. lubię też El Greco oraz Albrechta Dürer. no i zawsze miałem problem z chronologią w sztuce. zadziwiającym dla mnie jest fakt, że nie mam problemu z chronologią wśród filozofów, jednak wśród artystów panuje w moich annałach swoisty bałagan, taki artystyczny rozgardiasz. a że generalnie lubię porządek, wiec i tu postanowiłem wprowadzić pewien ład i harmonię :)
a więc po kolei:
Albrecht Dürer, Niemiec ur. 21 maja 1471 w Norymberdze, zm. 6 kwietnia 1528
El Greco ur. 1541 w Fodele lub w Kandii na Krecie, zm. 7 kwietnia 1614 w Toledo
Vincent Willem van Gogh, Holender ur. 30 marca 1853, zm. 29 lipca 1890
Salvador Dali, Hiszpan ur. 11 maja 1904 w Figueres, zm. 23 stycznia 1989 w Figueres
mój ulubiony cytat z Dali'ego:
Każdego ranka kiedy się budzę, doświadczam niespotykanego zachwytu - zachwytu bycia Salvadorem Dali - i zadaję sobie pytanie, "jakiej wspaniałej rzeczy dokona dziś Salvador Dali?" :)
II Wojna Światowa zastała Dali'ego w USA. przeżycia wojenne wywarła na artyście głębokie znamię. to wtedy w religii zaczął szukać on czegoś w rodzaju ukojenia. zainteresował się sztuką sakralną, co możemy zauważyć w wielu jego obrazach, które powstały niedługo po zakończeniu II Wojny Światowej. dominują w nich wątki religijne. najsłynniejszym jest tu obraz Chrystus świętego Jana od Krzyża. poza tym należy wymienić tutaj takie dzieła jak Kuszenie św. Antoniego, Corpus hupercubus (Ukrzyżowanie) czy Ostatnia wieczerza.
tyle jeśli chodzi o obrazy ze świata sztuki. a nam przyszło żyć w ciekawych czasach - cywilizacja obrazu :) zamiast mówić czy pisać rysujemy... czyżby nasza cywilizacja w swoim rozwoju przeżywała jakiś regres? coraz więcej obrazków nas otacza... nawet w czasie rozmowy przez jakiś komunikator zamiast pisać słowa wysyłamy obrazki... ot, do czego to doszło, pismo obrazkowe ;)
a wracając jeszcze na moment do filozofii i różnego rodzaju brzytw i brzytewek... swoja drogą ciekawym człowiekiem był Willy. stworzył własną oryginalną koncepcję samego Boga. Ockham wszedł w polemikę z klasyczną filozofią i scholastyką, niezwykle wzbogacając myśl tzw. szkoły franciszkańskiej. otóż Ockham zarzucał scholastykom i klasykom uszczuplanie władzy Bożej poprzez ograniczanie jej do deterministycznych i logicznych schematów. według niego takie przedstawianie Boga pozbawia Go atrybutu wszechwładności, suwerenności, podporządkowując Jego wolę jakimś ograniczeniom rozumowym. Ockham akcentuje problem Boskiej woli jako podstawę wszelkich rozważań o Bogu - w przeciwieństwie do filozofii klasycznej i szkoły dominikańskiej, której wszelkie rozważania religijne zaczynały się od refleksji nad rozumnością świata. w swoich rozważaniach Ockham ukazywał Boga biblijnego, judeochrześcijańskiego Stwórcę-Suwerena, którego władza nie podlega żadnym ograniczeniom.
a więc po kolei:
Albrecht Dürer, Niemiec ur. 21 maja 1471 w Norymberdze, zm. 6 kwietnia 1528
El Greco ur. 1541 w Fodele lub w Kandii na Krecie, zm. 7 kwietnia 1614 w Toledo
Vincent Willem van Gogh, Holender ur. 30 marca 1853, zm. 29 lipca 1890
Salvador Dali, Hiszpan ur. 11 maja 1904 w Figueres, zm. 23 stycznia 1989 w Figueres
mój ulubiony cytat z Dali'ego:
Każdego ranka kiedy się budzę, doświadczam niespotykanego zachwytu - zachwytu bycia Salvadorem Dali - i zadaję sobie pytanie, "jakiej wspaniałej rzeczy dokona dziś Salvador Dali?" :)
II Wojna Światowa zastała Dali'ego w USA. przeżycia wojenne wywarła na artyście głębokie znamię. to wtedy w religii zaczął szukać on czegoś w rodzaju ukojenia. zainteresował się sztuką sakralną, co możemy zauważyć w wielu jego obrazach, które powstały niedługo po zakończeniu II Wojny Światowej. dominują w nich wątki religijne. najsłynniejszym jest tu obraz Chrystus świętego Jana od Krzyża. poza tym należy wymienić tutaj takie dzieła jak Kuszenie św. Antoniego, Corpus hupercubus (Ukrzyżowanie) czy Ostatnia wieczerza.
obraz zatytułowany "Chrystus św. Jana od Krzyża"
powstał w roku 1951
powstał w roku 1951
oryginał znajduje się w Kelvingrove Art Gallery and Museum
w Glasgow
w Glasgow
inne ciekawe dzieło Salvadora to Ostatnia Wieczerza, rok 1955
no i oczywiście tematyka marynistyczna,
bliska bardzo mojemu góralskiemu sercu...
bliska bardzo mojemu góralskiemu sercu...
to dzieło nazywa się Łódź i powstało około roku 1918
tyle jeśli chodzi o obrazy ze świata sztuki. a nam przyszło żyć w ciekawych czasach - cywilizacja obrazu :) zamiast mówić czy pisać rysujemy... czyżby nasza cywilizacja w swoim rozwoju przeżywała jakiś regres? coraz więcej obrazków nas otacza... nawet w czasie rozmowy przez jakiś komunikator zamiast pisać słowa wysyłamy obrazki... ot, do czego to doszło, pismo obrazkowe ;)
a wracając jeszcze na moment do filozofii i różnego rodzaju brzytw i brzytewek... swoja drogą ciekawym człowiekiem był Willy. stworzył własną oryginalną koncepcję samego Boga. Ockham wszedł w polemikę z klasyczną filozofią i scholastyką, niezwykle wzbogacając myśl tzw. szkoły franciszkańskiej. otóż Ockham zarzucał scholastykom i klasykom uszczuplanie władzy Bożej poprzez ograniczanie jej do deterministycznych i logicznych schematów. według niego takie przedstawianie Boga pozbawia Go atrybutu wszechwładności, suwerenności, podporządkowując Jego wolę jakimś ograniczeniom rozumowym. Ockham akcentuje problem Boskiej woli jako podstawę wszelkich rozważań o Bogu - w przeciwieństwie do filozofii klasycznej i szkoły dominikańskiej, której wszelkie rozważania religijne zaczynały się od refleksji nad rozumnością świata. w swoich rozważaniach Ockham ukazywał Boga biblijnego, judeochrześcijańskiego Stwórcę-Suwerena, którego władza nie podlega żadnym ograniczeniom.
sobota, 17 października 2009
country in my heart, country in my car
przemierzając odległość między Akureyri a Keflavikiem i z powrotem wsłuchuję się w symfonię dźwięków i myśli... dużo tego :) dużo oraz różnorodnie. zawsze jednak moje myśli rozjaśnia i pogodę przed samochodem poprawia mi country music...
moja ulubiona...
Coffee black, cigarettes,
start this day, like all the rest,
I'll see your face...
Some broken hearts never mend,
some memories never end,
some tears will never dry,
moja ulubiona...
Coffee black, cigarettes,
start this day, like all the rest,
I'll see your face...
Some broken hearts never mend,
some memories never end,
some tears will never dry,
sobota, 3 października 2009
człowiek - byt zorientowany na...
pośród rozmaitych podziałów filozofii, jakie można spotkać tu i ówdzie :) istnieje także podział na filozofie maksymalistyczne oraz minimalistyczne. te pierwsze, maksymalistyczne, chcą ogarnąć poznawczo wszelką rzeczywistość, ujmując ją w aspekcie bytowym bądź w perspektywie ludzkiego poznania lub języka, i chcą zbudować system myślowy czyli teorię, która wyjaśnia świat – daje jego rozumienie – wskazuje bowiem na jego ostateczne bytowe przyczyny albo poznawcze (świadomościowe) lub językowe racje. natomiast filozofie minimalistyczne programowo odżegnują się od ontologicznych (kosmologicznych), teoriopoznawczych oraz lingwistycznych spekulacji, a samą filozofię traktują jako rodzaj „sztuki życia”. ;)
taką maksymalistyczną filozofią kreującą system myślowy opisujący świat w oparciu o kult rozumu jest nowoczesność, upatrująca właśnie w rozumie możliwość opanowania natury i podporządkowania jej człowiekowi na miarę jego aspiracji. tymczasem faktyczny rozwój techniki przyniósł ludzkości nowe zagrożenia. najgłębsze ludzkie tęsknoty dotyczące sensu życia, istoty bytowania czy wreszcie głodu transcendencji wciąż pozostają niezaspokojone. postmodernistyczni teoretycy piszą o końcu człowieka, o zmianie jego kondycji, podają w wątpliwość wszelkie systemy wartości jako arbitralne i determinujące człowieka. czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z typem filozofii typowo minimalistycznej?
postmodernizm wiąże się z poczuciem lęku przed modernizmem utożsamianym z systemami totalitarnymi. jest wobec tego odrzuceniem logiki nowoczesności, jako logiki dopuszczającej np. ludobójstwo. stąd się bierze w ponowoczesności relatywizm, brak zaufania do “wielkich narracji” chcących świat urządzić całkowicie od nowa, wolność jako najwyższa wartość, preferowanie rozwiązań cząstkowych, dotyczących konkretnych, jednostkowych problemów (tu można się odwołać do Richarda Rorty’ego), ale też krótkoterminowość wszystkiego (w tym także związków międzyludzkich) – skoro zrezygnowano ze zbyt dalekiej perspektywy w jakichkolwiek działaniach. według Zygmunta Baumana moralność właściwa jest ponowoczesności (innymi słowy można ją określić mianem “relatywizm etyczny“), a etyka (czyli absolutyzm etyczny) – nowoczesności. moralność zatem musi być własnym wyborem. pytanie tylko czego, skoro w myśl relatywizmu moja prawda nie jest twoją prawdą, a piękno istnieje tylko w oku patrzącego...
preferowanie rozwiązań cząstkowych i krótkoterminowość wszystkiego wiodą w postmodernie do programowej wręcz utraty nadziei. w centrum krytyki postmodernistycznej znajduje się nie rozum i jego możliwości, ale związane z rozumem ludzkie nadzieje. postmodernizm demaskując ludzką bezsilność nie proponuje niczego w zamian - podprowadza ku rozpaczy...
kolejną cechą postmodernizmu jest zabawa konwencją i eklektyzm form (źródeł tego nurtu można doszukiwać się w "Ulissesie" Jamesa Joyce'a), dzięki któremu samą formę da się wyodrębnić. przekaz literacki ma formę intelektualnej gry z czytelnikiem (J. Cortazar "Gra w klasy"). postmoderniści pragną wolności od wszelkich prawd narzuconych z góry. owa wolność musi poprzedzić oczyszczenie z wszelkich zabobonów, dotarcie do ich prawdziwego sensu. w tym rozumieniu np. dyskordianizm jest religią postmodernistyczną - krzywym zwierciadłem wszystkich religii świata, które są postrzegane jako proste przekazy moralne ubrane w masę "cudacznych" rytuałów.
w każdym razie postmodernizm to zlepek rozmaitych nurtów i wątków myślowych, u podstaw których leży programowy antyfundamentalizm oraz płynące stąd przekonanie o doraźności i pararacjonalności filozofii. należy zatem odrzucić ideę Ja transcendentalnego, a w to miejsce wprowadzić ideę Ja empirycznego, natomiast w miejsce metody konstrukcji wprowadzić metodę tzw. dekonstrukcji. zabieg ten ma zagwarantować perspektywę poznawczą wolną od błędnego założenia o rzekomym „boskim oku” epistemologicznym, czego korzystnym rezultatem będzie filozofia nie obciążona tzw. hipoteką metafizyczną, a więc nie odwołująca się do idei bytu, poznania czy języka jako depozytu racjonalności.
We had joy, we had fun, we had seasons in the sun.
But the wine and the song, like the seasons, all have gone.
taką maksymalistyczną filozofią kreującą system myślowy opisujący świat w oparciu o kult rozumu jest nowoczesność, upatrująca właśnie w rozumie możliwość opanowania natury i podporządkowania jej człowiekowi na miarę jego aspiracji. tymczasem faktyczny rozwój techniki przyniósł ludzkości nowe zagrożenia. najgłębsze ludzkie tęsknoty dotyczące sensu życia, istoty bytowania czy wreszcie głodu transcendencji wciąż pozostają niezaspokojone. postmodernistyczni teoretycy piszą o końcu człowieka, o zmianie jego kondycji, podają w wątpliwość wszelkie systemy wartości jako arbitralne i determinujące człowieka. czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z typem filozofii typowo minimalistycznej?
postmodernizm wiąże się z poczuciem lęku przed modernizmem utożsamianym z systemami totalitarnymi. jest wobec tego odrzuceniem logiki nowoczesności, jako logiki dopuszczającej np. ludobójstwo. stąd się bierze w ponowoczesności relatywizm, brak zaufania do “wielkich narracji” chcących świat urządzić całkowicie od nowa, wolność jako najwyższa wartość, preferowanie rozwiązań cząstkowych, dotyczących konkretnych, jednostkowych problemów (tu można się odwołać do Richarda Rorty’ego), ale też krótkoterminowość wszystkiego (w tym także związków międzyludzkich) – skoro zrezygnowano ze zbyt dalekiej perspektywy w jakichkolwiek działaniach. według Zygmunta Baumana moralność właściwa jest ponowoczesności (innymi słowy można ją określić mianem “relatywizm etyczny“), a etyka (czyli absolutyzm etyczny) – nowoczesności. moralność zatem musi być własnym wyborem. pytanie tylko czego, skoro w myśl relatywizmu moja prawda nie jest twoją prawdą, a piękno istnieje tylko w oku patrzącego...
istnieje zasadnicza trudność w precyzyjnym określeniu tego, czym jest postmodernizm. można go raczej lokalizować nie tyle ideowo co geograficznie. stwierdza się silne nurty postmodernistyczne w wysoko rozwiniętych krajach bogatego Zachodu i Północy, natomiast jakoś nie odnotowuje się ożywionej działalności postmodernistów np. w Nigerii czy Etiopii.u podstaw postmodernizmu stoi psychoanaliza i dekonstrukcja. estetyka postmodernistyczna łączy się z hiperrealizmem, pozbawianiem rzeczy ich rodzimego kontekstu i wystawianie na próbę w zmienionych realiach. odejście od modernistycznego logocentryzmu (kultu rozumu) i wiary w niewzruszone zasady oznacza przestawienie zwrotnicy filozofii z racjonalizmu tzw. dogmatycznego na racjonalizm tzw. krytyczny, czyli na rozmaicie uprawiany irracjonalizm. istotę zwrotu postmodernistycznego oddają najlepiej towarzyszące mu teoriopoznawcze i antropologiczne aforyzmy, np. „Prawda zabija”, „Wiedza to władza”, „Dajmy człowiekowi wolność, a prawda przyjdzie do nas sama”.
preferowanie rozwiązań cząstkowych i krótkoterminowość wszystkiego wiodą w postmodernie do programowej wręcz utraty nadziei. w centrum krytyki postmodernistycznej znajduje się nie rozum i jego możliwości, ale związane z rozumem ludzkie nadzieje. postmodernizm demaskując ludzką bezsilność nie proponuje niczego w zamian - podprowadza ku rozpaczy...
kolejną cechą postmodernizmu jest zabawa konwencją i eklektyzm form (źródeł tego nurtu można doszukiwać się w "Ulissesie" Jamesa Joyce'a), dzięki któremu samą formę da się wyodrębnić. przekaz literacki ma formę intelektualnej gry z czytelnikiem (J. Cortazar "Gra w klasy"). postmoderniści pragną wolności od wszelkich prawd narzuconych z góry. owa wolność musi poprzedzić oczyszczenie z wszelkich zabobonów, dotarcie do ich prawdziwego sensu. w tym rozumieniu np. dyskordianizm jest religią postmodernistyczną - krzywym zwierciadłem wszystkich religii świata, które są postrzegane jako proste przekazy moralne ubrane w masę "cudacznych" rytuałów.
postmoderniści łamią wszystkie granice - nie tylko jedności gatunku ale również np. jedności kręgu kulturowego (stąd w utworze postmodernistycznym bóg Thor może spotkać Robina Goodfelow ze "Snu nocy letniej", a polski diabeł może kłócić się z nordyckim elfem). skutkiem tych założeń programowych wszechobecne w sztuce postmodernistycznej są intertekstualność i ironia.Bauman tłumaczy, że ponowoczesność to “nowoczesność minus jej iluzje” i dalej dodaje: “czyli minus złudzenia o ładzie doskonałym czekającym u kresu drogi, wolnym od przygodności, przypadku i wieloznaczność, przezroczystym, przewidywalnym, i przez rozum administrowanym; o nadciągającym nieuchronnie kresie przypadku, przygodności, wieloznaczności…”
w każdym razie postmodernizm to zlepek rozmaitych nurtów i wątków myślowych, u podstaw których leży programowy antyfundamentalizm oraz płynące stąd przekonanie o doraźności i pararacjonalności filozofii. należy zatem odrzucić ideę Ja transcendentalnego, a w to miejsce wprowadzić ideę Ja empirycznego, natomiast w miejsce metody konstrukcji wprowadzić metodę tzw. dekonstrukcji. zabieg ten ma zagwarantować perspektywę poznawczą wolną od błędnego założenia o rzekomym „boskim oku” epistemologicznym, czego korzystnym rezultatem będzie filozofia nie obciążona tzw. hipoteką metafizyczną, a więc nie odwołująca się do idei bytu, poznania czy języka jako depozytu racjonalności.
We had joy, we had fun, we had seasons in the sun.
But the wine and the song, like the seasons, all have gone.
czwartek, 1 października 2009
o śladach na piasku patykiem pisanych...
Footprints are the impressions or images left behind by a person walking. (...) Some footprints remain unexplained, with several famous stories from mythology and legend. Others have provided evidence of prehistoric life and behaviours.
taką definicję znalazłem w Wikipedii. troszkę naiwna, jednakowoż wniosek z tego prosty, że skoro jest podaż, to musi być też popyt.
a ja wciąż jeszcze jestem w błogim kontekście jesiennej nostalgii. cóż, życie toczy się właśnie w kontekstach... a skoro nostalgia, to i wspomnienia. i nie są to wspomnienia z wakacji. te wspomnienia są daleko starsze. sięgają czasów mojej wczesnej młodości. otóż, kiedy poznawałem podstawy języka Szekspira to w moje ręce trafiło opowiadanie, które po dziś dzień porusza moje serce i działa na moją wyobraźnie, opowiadanie o śladach na pisaku... footprints...
One night a man had a dream. He dreamed He was walking along the beach with the LORD. Across the sky flashed scenes from His life. For each scene He noticed two sets of footprints in the sand. One belonging to Him and the other to the LORD.
When the last scene of His life flashed before Him, he looked back at the footprints in the sand. He noticed that many times along the path of His life there was only one set of footprints. He also noticed that it happened at the very lowest and saddest times of His life.
This really bothered Him and He questioned the LORD about it. LORD you said that once I decided to follow you, you'd walk with me all the way. But I have noticed that during the most troublesome times in my life there is only one set of footprints. I don't understand why when I needed you most you would leave me.
The LORD replied, my precious, precious child, I Love you and I would never leave you! During your times of trial and suffering when you see only one set of footprints, it was then that I carried you.
nie zmarnuj okazji, jaką daje Ci wizyta na cmentarzu. nie chodzi tylko o wyraz Twojej kultury osobistej, jaką jest niewątpliwie szacunek dla zmarłych. pamięć o zmarłych jest z resztą częścią każdej religii na świecie. w tym wypadku chodzi o coś więcej. wracasz za chwilę do życia, do ludzi, do codziennych wyborów i decyzji, do kreowania lepszego świata. spoglądnij więc na to życie niejako od końca, od grobu... to jest chyba klucz do życia.
a świat za oknem pokrył się białą peleryną śniegu, zrobiło się tak jakoś jaśniej i.... chłodniej zarazem. podkręciłem kaloryfery i szukam ciepłych skarpetek próbując rozpaczliwie zachować resztki wspomnień słońca na skórze... o bosych stopach mogę zapomnieć do kolejnego rejsu.
taką definicję znalazłem w Wikipedii. troszkę naiwna, jednakowoż wniosek z tego prosty, że skoro jest podaż, to musi być też popyt.
a ja wciąż jeszcze jestem w błogim kontekście jesiennej nostalgii. cóż, życie toczy się właśnie w kontekstach... a skoro nostalgia, to i wspomnienia. i nie są to wspomnienia z wakacji. te wspomnienia są daleko starsze. sięgają czasów mojej wczesnej młodości. otóż, kiedy poznawałem podstawy języka Szekspira to w moje ręce trafiło opowiadanie, które po dziś dzień porusza moje serce i działa na moją wyobraźnie, opowiadanie o śladach na pisaku... footprints...
One night a man had a dream. He dreamed He was walking along the beach with the LORD. Across the sky flashed scenes from His life. For each scene He noticed two sets of footprints in the sand. One belonging to Him and the other to the LORD.
When the last scene of His life flashed before Him, he looked back at the footprints in the sand. He noticed that many times along the path of His life there was only one set of footprints. He also noticed that it happened at the very lowest and saddest times of His life.
This really bothered Him and He questioned the LORD about it. LORD you said that once I decided to follow you, you'd walk with me all the way. But I have noticed that during the most troublesome times in my life there is only one set of footprints. I don't understand why when I needed you most you would leave me.
The LORD replied, my precious, precious child, I Love you and I would never leave you! During your times of trial and suffering when you see only one set of footprints, it was then that I carried you.
nie zmarnuj okazji, jaką daje Ci wizyta na cmentarzu. nie chodzi tylko o wyraz Twojej kultury osobistej, jaką jest niewątpliwie szacunek dla zmarłych. pamięć o zmarłych jest z resztą częścią każdej religii na świecie. w tym wypadku chodzi o coś więcej. wracasz za chwilę do życia, do ludzi, do codziennych wyborów i decyzji, do kreowania lepszego świata. spoglądnij więc na to życie niejako od końca, od grobu... to jest chyba klucz do życia.
a świat za oknem pokrył się białą peleryną śniegu, zrobiło się tak jakoś jaśniej i.... chłodniej zarazem. podkręciłem kaloryfery i szukam ciepłych skarpetek próbując rozpaczliwie zachować resztki wspomnień słońca na skórze... o bosych stopach mogę zapomnieć do kolejnego rejsu.
sobota, 26 września 2009
saudade
nothing lasts forever...
nothing lasts forever but somethings end too soon.
now those fields of fascination are just dull and empty rooms...
nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza stan szczęśliwości...
a świat się kurczy jak przekłuty balon.
zbudowano drugą, większą Wieżę Babel... i te płótna pełne nostalgicznych plam, coraz trudniej uciec, choć chce się wierzyć, że tam, za zakrętem coś jest...
nie boję się przyjaciół. przyjaciele mogą mnie tylko zdradzić.
nie boję się wrogów. wrogowie mogą mnie tylko zabić.
boję się ludzi obojętnych.
oni nie zdradzają ani nie zabijają,
ale to za ich milczącą zgodą dzieje się zdrada i zabijanie.
nothing lasts forever but somethings end too soon.
now those fields of fascination are just dull and empty rooms...
nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza stan szczęśliwości...
a świat się kurczy jak przekłuty balon.
zbudowano drugą, większą Wieżę Babel... i te płótna pełne nostalgicznych plam, coraz trudniej uciec, choć chce się wierzyć, że tam, za zakrętem coś jest...
nie boję się przyjaciół. przyjaciele mogą mnie tylko zdradzić.
nie boję się wrogów. wrogowie mogą mnie tylko zabić.
boję się ludzi obojętnych.
oni nie zdradzają ani nie zabijają,
ale to za ich milczącą zgodą dzieje się zdrada i zabijanie.
Bruno Jasieński - Zmowy Obojętnych
piątek, 25 września 2009
pociąg powrotny
stało się. wakacje 2009 definitywnie się zakończyły... ostatni mój tegoroczny gość odleciał z kluczem żurawi ku ciepłym krajom a ja wracam do codzienności, do rutyny, do mojej Valkyrii. przyznać muszę jednak, że nie lubię powrotów, nie lubię pożegnań, nie lubię rozstań a z tym właśnie zawsze kojarzy mi się koniec wakacji. po za tym powroty bywają bolesne... :( i tak też jest tej jesieni. na osłodę mam jednak ciepły basen, saunę i te dobre, sympatyczne Twarze, które mnie powitały tu, na miejscu. oczywiście jest też kilka gigabajtów zdjęć na których utrwaliły się te miłe momenty. a za oknem już jesień, a może nawet zima - góry już się pokryły białą kołderką. tylko czekać jak śnieg spadnie też w dolinach :) a zima zapowiada się w tym roku długa i ciężka... Indianie już od trzech lat chrust na opał zbierają :) trzeba będzie wkrótce zmienić opony. w ubiegłym roku zmiany dokonałem już w pierwszej połowie października... ciekawe, kiedy w tym roku pojawią się na moich kołach kolce? jak tak dalej pójdzie, to może już nawet w przyszłym tygodniu. fiordy zachodnie już zasypało...
poddaję się tej jesiennej nucie i pozwalam odpłynąć wyobraźni... choć...
Serce gryzie nostalgia, a dusze ścina lód
W radiu śpiewa Mahalia, swój czarny smętny blues
Hotel wolnych pokoi, w recepcji pająk śpi
W torby wkładam powoli, okruchy tamtych dni
Wsiadam w pociąg powrotny, ocieram jedną łzę
Ludzie są samotni, czy tego chcą czy nie
Patrzę w oczy jesieni, nad morzem stada chmur
Pejzaż mojej nadziei, umyka mi z pod kół
Już nie ma dzikich plaż,
Na których zbierałam bursztyny,
I gwarnej kafejki przy molo
Nie jedna znikła twarz
I wielu przegrało swą młodość...
ta smętna, jesienna nuta towarzyszy mi już od jakiegoś czasu...
i chyba cyklicznie powraca co roku, jak refren:
już nie ma dzikich plaż a ludzie są samotni...
i dobrze, że choć od czasu do czasu na niebie pojawia się tęcza, znak przymierza, lub obietnica lata, obietnica połączenia...
sobota, 12 września 2009
sobota, 5 września 2009
effatha
za oknem księżyc w pełni powoli otula swoim blaskiem fjord, ciemność narasta wokół a we mnie rodzą się myśli. nadchodzi więc czas aby zapalić świecę i poukładać to, co się zrodziło w mojej głowie. wybory, pytania graniczne, decyzje i rozdroża, czas szukania i tracenia, czas rodzenia i obumierania, noc, mój wspólnik, moja muza i kochanka... dziwne są te refleksje... takie mało ortodoksyjne ;) mało normatywne
TITI LIVI AB URBE CONDITA LIBER XXII, 39
RESISTES AUTEM, ADVERSUS FAMAM RUMORESQUE HOMINUM SI SATIS FIRMUS STETERIS, SI TE NEQUE COLLEGAE VANA GLORIA NEQUE TUA FALSA INFAMIA MOVERIT. VERITATEM LABORARE NIMIS SAEPE AIUNT, EXSTINGUI NUNQUAM. GLORIAM QUI SPREVERIT, VERAM HABEBIT. SINE TIMIDUM PRO CAUTO, TARDUM PRO CONSIDERATO, IMBELLEM PRO PERITO BELLI VOCENT. MALO TE SAPIENS HOSTIS METUAT QUAM STULTI CIVES LAUDENT.
co w tłumaczeniu może brzmieć mniej więcej tak:
oprzesz się więc zarówno pomówieniom jak i szemraniu ludzi, jeśli dość będziesz mocny, jeśli nie wzruszy cię ani próżna chwała kolegi (konsula), ani twoja własna fałszywa infamia. mówią, że prawda często musi się napracować, ale nigdy nie przepada. kto wzgardzi chwałą, zyska (chwałę) prawdziwą. niech nie biorą ostrożnego za lękliwego, rozważnego za spóźnialskiego, doświadczonego w wojnie za unikającego wojny. niech raczej boi się ciebie mądry wróg, niż wysławiają głupi współobywatele.
kto wzgardzi chwałą - zyska chwałę prawdziwą...
kto traci swoje życie - ten zyskuje życie wieczne...
zmieniają się konstelacje, odchodzą przełożeni, najsilniejsi odpadają z gry, nawet złote BMW też kiedyś odjedzie by zamienić się w kostkę złomu...
co więc TRWA?
dla mnie to już jest oczywiste...
znalazłem odpowiedź bardzo dawno temu...
i może właśnie dlatego jestem szczęśliwy...
piątek, 4 września 2009
two glasses of wine
przyszło w jednym z wakacyjnych maili. myślę, że warto przeczytać... całkiem mądra puenta...
When things in your life seem almost too much to handle, when 24 hours in a day are not enough, remember the mayonnaise jar and the 2 glasses of wine.
A professor stood before his philosophy class and had some items in front of him. When the class began, wordlessly, he picked up a very large and empty mayonnaise jar and proceeded to fill it with golf balls.
He then asked the students if the jar was full. They agreed that it was.
The professor then picked up a box of pebbles and poured them into the jar. He shook the jar lightly. The pebbles rolled into the open areas between the golf balls. He then asked the students again if the jar was full. They agreed it was.
The professor next picked up a box of sand and poured it into the jar. Of course, the sand filled up everything else He asked once more if the jar was full. The students responded with a unanimous "yes."
The professor then produced two glasses of wine from under the table and poured the entire contents into the jar, effectively filling the empty space between the sand. The students laughed.
"Now," said the professor, as the laughter subsided, "I want you to recognize that this jar represents your life. The golf balls are the important things; your family, your children, your health, your friends, and your favourite passions; things that if everything else was lost and only they remained, your life would still be full."
The pebbles are the other things that matter like your job, your house, and your car. The sand is everything else; the small stuff.
"If you put the sand into the jar first," he continued, "There is no room for the pebbles or the golf balls. The same goes for life. If you spend all your time and energy on the small stuff, you will never have room for the things that are important to you."
"Pay attention to the things that are critical to your happiness. Play with your children. Take time to get medical checkups. Take your partner out to dinner. Play another 18 holes. Do one more run down the ski slope. There will always be time to clean the house and fix the disposal. Take care of the golf balls first; the things that really matter.. Set your priorities. The rest is just sand."
One of the students raised her hand and inquired what the wine represented.
The professor smiled. "I'm glad you asked. It just goes to show you that no matter how full your life may seem, there's always room for a couple of glasses of wine with a friend."
When things in your life seem almost too much to handle, when 24 hours in a day are not enough, remember the mayonnaise jar and the 2 glasses of wine.
A professor stood before his philosophy class and had some items in front of him. When the class began, wordlessly, he picked up a very large and empty mayonnaise jar and proceeded to fill it with golf balls.
He then asked the students if the jar was full. They agreed that it was.
The professor then picked up a box of pebbles and poured them into the jar. He shook the jar lightly. The pebbles rolled into the open areas between the golf balls. He then asked the students again if the jar was full. They agreed it was.
The professor next picked up a box of sand and poured it into the jar. Of course, the sand filled up everything else He asked once more if the jar was full. The students responded with a unanimous "yes."
The professor then produced two glasses of wine from under the table and poured the entire contents into the jar, effectively filling the empty space between the sand. The students laughed.
"Now," said the professor, as the laughter subsided, "I want you to recognize that this jar represents your life. The golf balls are the important things; your family, your children, your health, your friends, and your favourite passions; things that if everything else was lost and only they remained, your life would still be full."
The pebbles are the other things that matter like your job, your house, and your car. The sand is everything else; the small stuff.
"If you put the sand into the jar first," he continued, "There is no room for the pebbles or the golf balls. The same goes for life. If you spend all your time and energy on the small stuff, you will never have room for the things that are important to you."
"Pay attention to the things that are critical to your happiness. Play with your children. Take time to get medical checkups. Take your partner out to dinner. Play another 18 holes. Do one more run down the ski slope. There will always be time to clean the house and fix the disposal. Take care of the golf balls first; the things that really matter.. Set your priorities. The rest is just sand."
One of the students raised her hand and inquired what the wine represented.
The professor smiled. "I'm glad you asked. It just goes to show you that no matter how full your life may seem, there's always room for a couple of glasses of wine with a friend."
czwartek, 3 września 2009
powroty
dobrze jest wrócić... ten sam pokój, ta sama góra z oknem i tylko mgła troszkę inna... ale mgła ma prawo być inną. ja też mam to samo prawo.
więc jestem, ale trochę inny ;) napełniony słońcem, wysmagany wiatrem i wymoczony w morskiej wodzie... idealny przepis na udane wakacje... aktywność w słońcu... lekarstwo na skołatane nerwy. czas też jakby złagodniał... powoli wiec wchodzę w moją codzienność... odchodzę od wakacji, luzu i przyjemnego ciepła słonecznego. choć w pamięci mam wciąż te wakacyjne spotkania z ludźmi, których widziałem po raz pierwszy na oczy jak i z moimi starymi kumplami... choć słowo kumpel w tym kontekście nie brzmi najlepiej... :) i pewno jeszcze czas jakiś będę trawił te wszystkie rozmowy i spotkania... aż przyjdzie dzień, kiedy zacznę organizować kolejne wakacje... takie koło życia... lewy szota luz, prawy szota fok wybieraj... a po chwili prawy luz, lewy wybieraj... i znów lewy luz - takie koło...
niedziela, 2 sierpnia 2009
początek wakacji 2009
Hej! Żegnaj dobry porcie, kochanko, żono też,
Znów stary diabeł - Morze - upomniał o mnie się!
Znów pod nogami dechy pokładu będę czuł
I z perty znów spoglądał tam te parę pięter w dół!
jeszcze tylko Keflavik,
potem Berlin, Poznań, Piwniczna
i... Sukosan ponownie...
rok zatoczył koło i za kilka godzin znów moje oko ucieszy widok masztów i smukłych kadłubów cumujących w Marina Dalmacija, a sam doczekać się już nie mogę tych przyjemnych temperatur powyżej 30 C :)
Ahoy!
Znów stary diabeł - Morze - upomniał o mnie się!
Znów pod nogami dechy pokładu będę czuł
I z perty znów spoglądał tam te parę pięter w dół!
jeszcze tylko Keflavik,
potem Berlin, Poznań, Piwniczna
i... Sukosan ponownie...
rok zatoczył koło i za kilka godzin znów moje oko ucieszy widok masztów i smukłych kadłubów cumujących w Marina Dalmacija, a sam doczekać się już nie mogę tych przyjemnych temperatur powyżej 30 C :)
Ahoy!
sobota, 4 lipca 2009
the rain will fall, the grass grow green and life, it begin again
Sing and I will hear you
No matter where you are
A song to light the darkest night
And guide me from afar
And I will never
Be afraid
Now I know you're somewhere
You're everywhere to me
The warming of the sun
Upon the earth beneath my feet
And when the rain falls down
You tell the story
And I will hear you
Always near you
By the Boab tree
bo kto chce zachować swoje życie, ten je straci...
a kto pokonuje własny egoizm, żyje dla kogoś, poświęca się, traci swoje życie, ten prawdziwie będzie żyć na wieki...
No matter where you are
A song to light the darkest night
And guide me from afar
And I will never
Be afraid
Now I know you're somewhere
You're everywhere to me
The warming of the sun
Upon the earth beneath my feet
And when the rain falls down
You tell the story
And I will hear you
Always near you
By the Boab tree
bo kto chce zachować swoje życie, ten je straci...
a kto pokonuje własny egoizm, żyje dla kogoś, poświęca się, traci swoje życie, ten prawdziwie będzie żyć na wieki...
piątek, 3 lipca 2009
Volvo Ocean Race 2008/2009
zwycięzcą klasyfikacji generalnej regat został Ericsson 4, dowodzony przez Torbena Graela. „Sądzę, że mamy mieszane uczucia bo wiemy, że to już koniec tego projektu. To zabawne ponieważ wcześniej z wieloma członkami załogi nawet się nie znaliśmy a teraz jesteśmy dla siebie braćmi. Teraz każdy z nas pójdzie swoją drogą...” - mówił po wyścigu Grael...
skąd ja to znam?
Volvo Ocean Race rozpoczął się 4 października ubiegłego roku w hiszpańskim Alicante. mety etapów ulokowane były w Kapsztadzie(South Africa), Kochi (Indie), Singapurze, Qingdao (Chiny), Rio de Janeiro (Brazylia), Bostonie (USA), Galway (Irlandia), Sztokholmie (Szwecja) i Sankt Petersburgu. uczestniczyło osiem jednostek: „Puma” (USA), „Ericsson 3” i „Ericsson 4” (Szwecja), „Telefonica Black” i „Telefonica Blue” (Hiszpania), „Green Dragon” (Irlandia), „Delta Lloyd” (Holandia), „Team Russia”. ogółem w czasie 9 miesięcy regat jachty pokonały ponad 37 000 mil morskich. każda załoga składała się z 11 członków, którzy spędzali ze sobą ponad 30 dni i nocy w czasie każdego z poszczególnych etapów regat.
klasa Volvo Open 70 to arystokracja wśród jachtów sportowych. są to najszybsze oceaniczne jednokadłubowe jachty na świecie - osiągają ponad 40 węzłów (około 75 km/godz). ale największym bajerem w tej kosmicznej konstrukcji jest tzw. uchylny kil (canting keel), który może odchylać się o 40 stopni na prawą lub lewą burtę w zależności od halsu, zwiększając stabilność łódki i przyczyniając się wydatnie do wzrostu prędkości. kadłub jest wykonany z włókna szklanego (glass fibres), włókna węglowego (carbon fibres) oraz włókien aramidowych (aramid fibres) z których też produkuje się kamizelki kuloodporne, warstwy zabezpieczające w ubraniach dla strażaków, lotników, kierowców rajdowych i astronautów. oprócz tego z aramidów produkuje się pręty, z których konstruuje się maszty jachtów, kije narciarskie i inne elementy wymagające dużej odporności mechanicznej. do najbardziej znanych aramidów zalicza się: kevlar, twaron, nomex oraz technorę. nie dziwi zatem nikogo fakt, że kadłub wraz z takielunkiem jest bardzo lekki - waży zaledwie 6,8 tony ale ma wytrzymałość podobną do kadłuba stalowego. cały jacht, wraz z balastem waży 12,5 t (w tym balast wodny – do 1,2 tony).
a teraz trochę o osiągach i rekordach w tej klasie...
In October 2008 the yacht Ericsson 4 officially travelled 596.6 nautical miles in 24 hours. Skipper Torben Grael and his crew made the record on the first leg of the 2008-2009 Volvo Ocean Race. They sailed Ericsson 4 hard as a strong cold front hit the fleet, bringing winds approaching 40 knots, and propelling the yacht at an average speed of 24.8 knots... nieźle, co? ;)
chyba mam marzenie... różne koła sterowe już trzymałem... jednego mi jeszcze brakuje... ;) może przydałby im się kapelan???
PS. zdjęcia jachtu "Ericsson 4" pochodzą z oficjalnej strony tego teamu.
PS2. wielkie dzięki Mariusz za prezent - Ty wiesz, jak uradować moje serce ;)
czwartek, 2 lipca 2009
małe zmiany mojej aktywnosci...
wtorek, 30 czerwca 2009
zew natury, czyli o powrocie do korzeni, do instynktów pierwotnych
nieprawdopodobnie mocne są takie doświadczenia. właściwie już zapomniałem jakie to uczucie, kiedy mężczyzna wraca z polowania... :) zwykle do domu mężczyzna dziś przynosi kasę jako ekwiwalent efektów polowania. jakie to żałosne... zero przygody, zero ryzyka, zero adrenaliny... ale dzikie serce tęskni za przygodą... i dziś właśnie takiego cudownego uczucia doświadczyłem. rano wypłynęliśmy na morze. małe poszukiwania i rzucamy przynętę do wody, a za chwilę zarzucamy haczyki... głębokość 70 metrów, powolne oczekiwanie... i nagle dawka adrenaliny... biorą... Krispin pierwszy się cieszył zdobyczą - wyciągnął dorsza o długości 80 cm i wadze prawie 3 kg, nieźle... ja musiałem na swój moment poczekać chwilę dłużej... ale radość była duża kiedy i ja poczułem opór i powoli na pokład wyciągnąłem rybkę o wdzięcznej nazwie isa. troszkę mniejszą co prawda niż dorsz Krispina ale... zawsze to sukces. no i radość powrotu do domu, kiedy przynosisz coś, co można zjeść a sam masz dużą dawkę adrenaliny i super zabawę... małe męskie szczęście ;) myślę, że podobnie musieli się czuć moi przodkowie wracając do domów ze zdobyczą, która mogła nakarmić rodzinę przez jakiś czas... i tak oto moje pierwotne instynkty zostały nasycone...
czwartek, 25 czerwca 2009
blacha falista
gdybym szukał dla siebie jakiegoś pseudonimu artystycznego to najtrafniejszym wyborem były "Książę Przypływów", a mniej poetycko "Sinusoida". takie chyba jest życie, przypływa i odpływa, raz na górze, raz na dole, trochę radości i odrobina smutku, raz słońce, raz deszcz, raz "wybierz", raz "luz", raz cisza, raz sztorm, a wszystko to przemieszane w jednej czasoprzestrzeni... ale pseudonimów nie szukam, artystą nie jestem, a żyć trzeba. jak słucham moich Przyjaciół to myślę sobie, że mam w życiu dużo szczęścia. jestem zdrowy i silny ;), dumny z tego kim jestem, myślę, że mam poprawianie ukształtowany świat wartości. mam kilku Przyjaciół... i to są wszystko DARY, za które jestem wdzięczny. cóż masz, czego byś nie otrzymał? a więc płyń, sail away across the sea... raz bliżej, raz dalej... a swoją drogą, ciekawe jak tam będzie, kiedy już dopłynę do mojego Fiddler's Green? ;) gdzie delfiny figlują w wodzie czystej jak łza, a o mrozach i trudach zapomina się tam? Spotkamy się? I hope we will see one another someday there. I hope I will see there all of you, my Friends, and Heavenly Skipper below will be making cup of tea - for me cup of coffee, please ;) - for the Crew...
generalnie nie przepadam za USA, ale ta pioseneczka wprost urzekła mnie:
There's a yellow rose of Texas
That I am going to see
No other soldier knows her
No soldier, only me.
She cried so when I left her
It like to broke my heart
And if I ever find her
We never more will part.
She's the sweetest rose of color
This soldier ever knew
Her eyes are bright as diamonds
They sparkle like the dew.
pozdrawiam więc wszystkie Róże... niekoniecznie z Texasu...
PS. dzięki za zdjęcie Aras! well done!
sobota, 6 czerwca 2009
w podróży bez powrotu...
góry otulone mgłą są takie mistyczne, tajemnicze a zarazem delikatne, bezbronne... góry otulone mgłą pobudzają moją wyobraźnię. góry we mgle pociągają swoim wyciszeniem i spokojem, góry we mgle pozornie układają się do snu ale są zarazem pełne dynamizmu...
jest taki kraj...
jest takie miejsce na świecie,
gdzie są moje korzenie,
gdzie z dzieciństwa zapachy zostały,
gdzie leżą kości mych Przodków,
do którego w całości należę...
są takie chwile, kiedy góry są za mgłą a mi po prostu brakuje słów, które oddadzą to, co jest wewnątrz. są takie chwile, kiedy staję oniemiały a góry pokrywa mgła...
tęsknię...
I miss you much...
tak daleko, a tak blisko...
jest taki kraj...
jest takie miejsce na świecie,
gdzie są moje korzenie,
gdzie z dzieciństwa zapachy zostały,
gdzie leżą kości mych Przodków,
do którego w całości należę...
są takie chwile, kiedy góry są za mgłą a mi po prostu brakuje słów, które oddadzą to, co jest wewnątrz. są takie chwile, kiedy staję oniemiały a góry pokrywa mgła...
tęsknię...
I miss you much...
tak daleko, a tak blisko...
środa, 3 czerwca 2009
o paradoksach, antynomiach i kanonach
po prostu kocham takie totalnie niepraktyczne rozważania ;) zwłaszcza jeśli właśnie wróciłem z ciepłego basenu i odparowałem w saunie resztki alkoholu. "Veritas est adaequatio rei et intellectus" napisał kiedyś Tomasz Akwinata. to samo powtórzył Kartezjusz w Liście do Mersenne’a. natomiast Leibniz w Nowych rozważania pisze: "Zadowalamy się szukaniem prawdy w odpowiedniości między zdaniami w umyśle a rzeczami, o które chodzi." więc "cóż to jest prawda" pytam się za Piłatem? i powtarzam po Tomaszu: prawda to ZGODNOŚĆ. matematyka i estetyka... niby takie odległe, a jak bardzo zbieżne? sam się nadziwić nie mogę. ślizgam się wciąż po powierzchni, ale czuję, że ta głębia bardzo mnie pociąga. tak jak muzyka... nieskończoność... tak, jak przestrzeń wokół mnie - wydaje się być nieskończona, choć wiem, że to tylko złudzenie. to, co mnie otacza jest skończone. ale jest też piękne. no właśnie. skoro już sobie jakoś zdefiniowałem prawdę, może by też pokusić się o definicję piękna? aby mówić o języku trzeba się posłużyć metajęzykiem. jak więc mówić o pięknie, skoro piękno zawsze jest w oczach patrzącego... w tradycji Zachodu mamy cztery kanony piękna: współmierność, harmonia, proporcjonalność i symetria – rozumiane też jako wyznaczniki piękna.
no dobrze, a jeśli coś nie jest symetryczne, czy może być piękne? ludzkie twarze rzadko bywają symetryczne, a jednak są piękne. obrazy wiszące na ścianie jadalni też nie są symetryczne, a jednak piękna trudno im odmówić. dobra muzyka musi być harmonijna, a jednak jazz rzadko bywa harmonijny. można by więc powiedzieć, że to taka muzyczna wersja geometrii nieeuklidesowej ;). a czy ktoś widział proporcjonalne góry? ja do takich obserwatorów nie należę. z drugiej zaś strony kosmos na swój sposób jest symetryczny... no i mamy takie paradoksy. bo nasz język jest pełen paradoksów. mamy paradoks fryzjera, paradoks kłamcy, paradoks omnipotencji i mój ulubiony, tzw. paradoks nieciekawej liczby: można udowodnić, że wszystkie liczby naturalne są ciekawe. istotnie, jeśli istnieją nieciekawe liczby naturalne, to istnieje również najmniejsza z nich. a jednak ta liczba jest ciekawa, chociażby przez to, że jest najmniejszą nieciekawą liczbą naturalną ;). te antynomie pokazują nam ograniczenia naszego języka, ograniczenia doczesności. a skoro doczesność jest ograniczona, skoro nawet nasz język bywa ograniczony, to MUSI istnieć coś, co ograniczone nie jest i nigdy nie będzie. musi zatem istnieć nieograniczona wieczność... tak jak istnieje nieograniczona matematyka i nieograniczona filozofia. śmiem też twierdzić, że istnieje też nieograniczone Piękno w którym zawiera się jednocześnie współmierność, harmonia, proporcjonalność i symetria oraz niewspółmierność, chaos, nieład, nieproporcjonalność i asymetria... czyli klasyka antynomii. i mam taką swoją definicję Bytu Największego, Bytu Koniecznego, Absolutu czyli po prostu Boga...
szok ;) bo Bóg = Piękno.
poniedziałek, 18 maja 2009
the winds of change...
The winds of change are always blowing every time I try to stay
The winds of change continue blowing and they just carry me away...
Now I think I know what you tried to say to me
And how you suffered for your sanity
And how you tried to set them free
They would not listen,
they're not listening still - perhaps they never will...
niedziela, 17 maja 2009
potrafisz mnie oczarować
potrafisz mnie oczarować nawet jednym sprawiedliwym,
przyciągasz mnie do siebie, gdy zachowujesz choćby jedno przykazanie... Jechiel Heller
a każdy zmierzch jest obietnicą poranka...
chyba że mieszkasz na Islandii - tu ostatnio słońce nigdy nie zachodzi... :)
i jeszcze taka jedna wiosenna refleksja... moją miłość przejawiam w tym, że zapewniam roślinie taką wilgotność, jaka jest jej potrzebna. nie mogę zakładać, że wszystkie rośliny potrzebują takiej samej wilgotności, bo mogę uszkodzić lub zniszczyć wiele z nich. nie wystarczy chcieć dobrze. trzeba jeszcze poznać, wiedzieć, czego oczekuje kochana osoba. a to łatwe nie jest. na całe nieszczęście moje wyobrażenia o miłości są nie tylko zdeformowane, ale czasem nawet krzywdzące dla innych.
jeśli nie wiem, jakiej miłości oczekuje ode mnie Bóg, mogę też się z Nim rozminąć.
oczarowanie, a może zdumienie...
Co mi mówisz górski strumieniu?
w którym miejscu ze mną się spotykasz?
ze mną, który także przemijam –
podobnie jak ty...
Czy podobnie jak ty?
(Pozwól mi się tutaj zatrzymać –
pozwól mi się zatrzymać na progu,
oto jedno z tych najprostszych zdumień.)
Potok się nie zdumiewa, gdy spada w dół
i lasy milcząco zstępują w rytmie potoku
-lecz zdumiewa się człowiek!
Próg, który świat w nim przekracza,
jest progiem zdumienia.
(Kiedyś temu właśnie zdumieniu nadano imię „Adam".)
Jan Paweł II
oto zdumienie, oczarowanie – nad prostym przemijaniem świata, zdumienie nad przemijaniem przyrody, nad przemijaniem świata... czy to właśnie zdumienienie jest gdzieś w nas zagubione? czy nie jest tak, że brakuje nam owego zdumienia, owego oczarowania światem nas otaczającym?
sobota, 16 maja 2009
życie kołem się toczy
a może kołami, lub turbinami :) niezaprzeczalnym faktem jest, że się toczy. i ostatnio zauważam nawet, że owo toczenie się znacznie przyspieszać. a przecież nie żyję wcale szybciej, może ciut bardziej intensywnie. dużo podróży, ot, cały sekret owego przyspieszenia...
obserwuję dziwne zjawisko - wraz ze wzrostem długości dnia rośnie moja aktywność zewnętrzna natomiast wprost proporcjonalnie do ilości światła dziennego zanika moja aktywność intelektualna. coraz więcej dłuuugich wypraw niesie ze sobą przygodę oraz poczucie bycia odkrywcą. zdecydowanie mniej czasu spędzam przed komputerem, co jest zjawiskiem nader pożądanym po długiej zimie. no ale wreszcie mamy piękną wiosnę, a właściwie już islandzkie lato. dzień się już prawie nie kończy więc jak tu siedzieć w czterech ścianach, nawet najpiękniejszych. na fiordzie coraz więcej żagli. wkrótce pod jednym z nich sam będę trzymał ster. i tak mnie gna po świecie.
ostatnia z moich wypraw to długo oczekiwana wspinaczka po lodowcu. po kilku miesiącach marzeń i przygotowań moje stopy stanęły na Vatnajökull. lodowiec ten o powierzchni 8100 km², położony w południowo-wschodniej części Islandii na terenie parku narodowego Skaftáfell pod względem powierzchni jest drugim co do wielkości lodowcem Europy a czwartym na świecie. Jednak pod względem objętości (3.100 km³) jest największym lodowcem w Europie.
jeszcze tam wrócę! takie postanowienie sobie zrobiłem ;)
wrócę, by oczywiście uratować Piękną :)
obserwuję dziwne zjawisko - wraz ze wzrostem długości dnia rośnie moja aktywność zewnętrzna natomiast wprost proporcjonalnie do ilości światła dziennego zanika moja aktywność intelektualna. coraz więcej dłuuugich wypraw niesie ze sobą przygodę oraz poczucie bycia odkrywcą. zdecydowanie mniej czasu spędzam przed komputerem, co jest zjawiskiem nader pożądanym po długiej zimie. no ale wreszcie mamy piękną wiosnę, a właściwie już islandzkie lato. dzień się już prawie nie kończy więc jak tu siedzieć w czterech ścianach, nawet najpiękniejszych. na fiordzie coraz więcej żagli. wkrótce pod jednym z nich sam będę trzymał ster. i tak mnie gna po świecie.
ostatnia z moich wypraw to długo oczekiwana wspinaczka po lodowcu. po kilku miesiącach marzeń i przygotowań moje stopy stanęły na Vatnajökull. lodowiec ten o powierzchni 8100 km², położony w południowo-wschodniej części Islandii na terenie parku narodowego Skaftáfell pod względem powierzchni jest drugim co do wielkości lodowcem Europy a czwartym na świecie. Jednak pod względem objętości (3.100 km³) jest największym lodowcem w Europie.
jeszcze tam wrócę! takie postanowienie sobie zrobiłem ;)
wrócę, by oczywiście uratować Piękną :)
piątek, 15 maja 2009
los Cię w drogę pchnął
jest na świecie kilka - doprawdy - zdumiewających zjawisk...
dzisiejsze dzieciaki strasznie się nudzą i robią wszystko, by jak najszybciej dorosnąć. pamiętam taki obrazek z Manchesteru sprzed kilku lat, kiedy to w pewien piątkowy wieczór przed jedną z restauracji zatrzymała się taka dłuuuuuuugaśna limuzyna, otworzyły się drzwi i moim zdumionym oczkom ukazał się szokujący widok - z limo wysiadła grupa kilku dziewczynek, jak na moje oko nie starszych niż 12, 13 lat i każda z nich w krzykliwym makeupie ubrana była w sukienkę mini, buty na wysokim obcasie z dużą ilością biżuterii. wyglądały jak.... lepiej nie pisać. dzieci, których ktoś pozbawił dzieciństwa... a jak już się jest tym dorosłym to się tęskni za dzieciństwem... taki paradoks. a dalej - wielu ludzi traci dziś zdrowie by zdobyć pieniądze, a potem ci sami ludzie tracą pieniądze by znów to zdrowie jakoś odzyskać... inny paradoks i kolejne zdumiewające zjawisko. wielu jest tak zajętych przyszłością, że całkowicie zaniedbują teraźniejszość i przez to nie żyją ani w teraźniejszości ani w przyszłości.
Przeczytałem dziś artykuł zamieszczony na Onecie o legendarnym Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie koło Warszawy. i mocno zastanowił mnie komentarz tam zmieszczony, że mianowicie "nie sposób, będąc w Skolimowie, opędzić się od przygnębiających myśli o starości i śmierci". przywołuję w mojej pamięci obraz mojego Dziadka, starego i zmęczonego ciężkim życiem człowieka. nigdy nie czułem się przygnębiony kiedy z Nim rozmawiałem, kiedy prowadziłem go do kościoła, kiedy razem co niedzielę jechaliśmy po obiedzie na cmentarz, by zapalić świecę na grobie Babci. to był taki rytuał, część życia. bo starość jest częścią życia. ale wielu ludzi dziś żyje tak, jakby nigdy nie mieli umierać, a potem umierają tak jakby nigdy naprawdę nie żyli. oczywiście, chcę jak najdłużej zachować sprawność ciała i - może jeszcze ważniejszą - sprawność umysłu. ale nie będzie to dla mnie zaskoczeniem kiedy moje ciało się zestarzeje i pomarszczy. jak już nie będę mógł robić tego, co mogłem robić kilka lat wcześniej. los nas w drogę pchnął i tak każdego dnia pielgrzymujemy przez doczesność ku wieczności. dziś tu, jutro tam. pytasz dokąd? serce zna drogę... pozostawić ciepły ślad na czyjejś dłoni...
teraz trwają te trzy... ale najważniejsza jest miłość.
wyszło nie bardzo wojowniczo, ale i wojownik musi znać swoje ograniczenia. prawdziwy wojownik wie, dlaczego walczy. prawdziwy wojownik zna cel. zdecydowanie nie jestem miłym chłopcem, mam dzikie serce. chce wybudować most nad najszerszą z rzek, toczę kolejną bitwę, przezywam przygody, chcę dopłynąć, tam, gdzie jeszcze nie byłem - np. Santorini ;) lub Wyspa Kormoranów i rzucić tam kotwicę na chwile przerwy, jest w moim sercu jakaś namiętność - uratować Piękną? ;)
kiedy mai się maj?
Subskrybuj:
Posty (Atom)