czwartek, 25 czerwca 2009
blacha falista
gdybym szukał dla siebie jakiegoś pseudonimu artystycznego to najtrafniejszym wyborem były "Książę Przypływów", a mniej poetycko "Sinusoida". takie chyba jest życie, przypływa i odpływa, raz na górze, raz na dole, trochę radości i odrobina smutku, raz słońce, raz deszcz, raz "wybierz", raz "luz", raz cisza, raz sztorm, a wszystko to przemieszane w jednej czasoprzestrzeni... ale pseudonimów nie szukam, artystą nie jestem, a żyć trzeba. jak słucham moich Przyjaciół to myślę sobie, że mam w życiu dużo szczęścia. jestem zdrowy i silny ;), dumny z tego kim jestem, myślę, że mam poprawianie ukształtowany świat wartości. mam kilku Przyjaciół... i to są wszystko DARY, za które jestem wdzięczny. cóż masz, czego byś nie otrzymał? a więc płyń, sail away across the sea... raz bliżej, raz dalej... a swoją drogą, ciekawe jak tam będzie, kiedy już dopłynę do mojego Fiddler's Green? ;) gdzie delfiny figlują w wodzie czystej jak łza, a o mrozach i trudach zapomina się tam? Spotkamy się? I hope we will see one another someday there. I hope I will see there all of you, my Friends, and Heavenly Skipper below will be making cup of tea - for me cup of coffee, please ;) - for the Crew...
generalnie nie przepadam za USA, ale ta pioseneczka wprost urzekła mnie:
There's a yellow rose of Texas
That I am going to see
No other soldier knows her
No soldier, only me.
She cried so when I left her
It like to broke my heart
And if I ever find her
We never more will part.
She's the sweetest rose of color
This soldier ever knew
Her eyes are bright as diamonds
They sparkle like the dew.
pozdrawiam więc wszystkie Róże... niekoniecznie z Texasu...
PS. dzięki za zdjęcie Aras! well done!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz