czwartek, 26 lutego 2009

feng shui

Właśnie skończyłem czytać książkę autorstwa Jana Grzegorczyka pod tytułem: ADIEU Przypadki księdza Grosera. Fantastyczna lektura jak na Środę Popielcową. Przy okazji, wielkie dzięki Tomek! no właśnie, kto rządzi światem, kto rządzi ludźmi, kto rządzi Kościołem, kto rządzi księżmi??? Kto mną rządzi??? Jak się w życiu coś wali to trzeba z tego korzystać. Pozornie, jak się coś wali to klęska... jak się coś wali to na pewno BOLI, bólem jest rozstanie. Ale zawsze z gruzów odradza się Feniks, zawsze rodzi się coś ciekawszego... I znów wraca jak bumerang temat Valhallii - krainy szczęścia. Ktoś chciał mi dokopać, pozbyć się problemu a tu tymczasem mam swoją Valhalle. Owszem cena jest spora, ale warto... Baletnica.... ostatnie słowo nie należy do śmierci, ostatnie słowo nigdy nie należy do złego, ostatnie słowo nie należy do małych, podłych ludzi uwikłanych w swoje małe, brudne często, gierki... Ci podli, a może tylko słabi ludzie są narzędziami - to nie oni na szczęście decydują...
Czytając "Przypadki" myślałem początkowo, że to są fragmenty mojego własnego życiorysu - tak wiele podobieństw tam dostrzegłem. Potem jednak się ocknąłem. Po pierwsze nie jestem tak mądry ani silny, po drugie rozwiązania w tej bajce pojawiają się natychmiast - to jakby patrzeć na czyjąś biografię z perspektywy wieczności, z perspektywy Boga, czyli widzieć natychmiast skutek swoich działań i decyzji. W moim życiu, w każdym życiu jest inaczej - nie widać natychmiast konsekwencji, jakie rodzą się z naszych wyborów i akcji. No cóż, tak chyba ten świat jest skonstruowany. A "Przypadki" to piękna opowieść, tyle, że mało realna. Bardzo ładna bo bajkowa.
ile razy jeszcze będę musiał poprzestawiać te klocki w moim życiu??? dokąd wiodą łódź mojego życia te wiatry???

środa, 25 lutego 2009

cos dla narciarzy

Skala umiejętności narciarskich liczy 10 poziomów, podzielonych dodatkowo na 3 grupy.

Początkujący

1. Nigdy nie jeździłeś ale masz zamiar zacząć uprawiać ten ekscytujący sport.

2. Zjeżdżając po 'oślej łączce' potrafisz się zatrzymać przy pomocy techniki „pługa”. Możesz także potrafić zmieniać kierunki jazdy, ale nie opanowałeś tego jeszcze doskonale.

3. Łączenie zmian kierunków w jeździe 'pługiem' w lewo i prawo nie stanowi dla Ciebie problemu, tak samo jak i zatrzymanie się na łagodnej, zielonej trasie. Może zacząłeś już nawet poznawać nieco trudniejsze niebieskie trasy.

4. Twoja jazda jest coraz bardziej płynna i potrafisz wykonywać kontrolowane skręty na niebieskich trasach. Twoje 'pługowanie' jest zdecydowanie mniejsze i potrafisz zatrzymywać się układając narty w równoległym położeniu.

Średnio zaawansowany

5. Zacząłeś poznawać łatwiejsze czerwone trasy i Twoje skręty stają się coraz lepsze wraz z każdym przejazdem, ale ciągle używasz minimalnego 'pługa' przy inicjacji skrętów. (Rada: jeżeli staje się to dla Ciebie frustrujące, skorzystaj z lekcji doświadczonego narciarza lub instruktora).

6. Zyskujesz coraz więcej pewności siebie i cieszysz się prędkością oraz wrażeniami z jazdy. Na tym etapie doskonalisz równoległe prowadzenie nart na łagodnych czerwonych trasach. Może zacząłeś nawet jazdę na czarnych trasach, pokrytych muldami lub zapuszczasz się na nie przygotowane tereny poza trasami. Ostrożnie zjeżdżasz z łatwiejszych czarnych tras, ale wciąż nie czujesz się na nich pewnie.

7. Bez problemów łączysz serie skrętów prowadząc narty równolegle i większość czarnych tras nie sprawia Ci żadnego problemu (ścianki na Kasprowym, Golgota, Bieńkula). Bardziej strome i pokryte lodem stoki sprawiają, że tracisz trochę ze swojego stylu, ale jesteś tego świadomy i pracujesz nad tym.
Opanowałeś jazdę krótkim skrętem, po łatwych muldach i w puchu (ale w takim powiedzmy do 15-20 cm)

7a Jesteś pomiędzy pomiędzy poziomem 7 a 8 (bez doświadczenia po za trasami) lub jesteś na poziomie 7 ale ponieważ stosunkowo szybko zacząłeś jeździć poza trasami masz troszkę większe doświadczenie w tym temacie (minimum 10-20 dni jazdy poza trasami). Ale cały czas masz jeszcze braki techniczne. I to jest właśnie poziom moich umiejętności...

Zaawansowany

8. Potrafisz jeździć po wszystkich przygotowanych trasach w dobrym stylu i z dobrą techniką. Opanowałeś stromizny, muldy i zlodowaciałe odcinki, nie tracąc nic ze swojego stylu, Potrafisz bez problemów łączyć krótkie i długie skręty, dostosowywać styl jazdy do warunków terenowych. Jeździsz poprawnie, szybko, ze stylem, w każdych warunkach. No, prawie . Jeździsz w miarę swobodnie w puchu do 70 cm

Uwaga! Jeżeli nie jeździłeś poza trasami to ponieważ masz bardzo dobra technikę twoja jazda po za trasami z dnia na dzień będzie lepsza. Pamiętaj tylko o zmianie nart. Będzie łatwiej Na początku więcej będzie nauki (i upadków) niż jazdy, nie poddawaj się, zajmie Ci to trochę czasu, ale warto!

9. Jazda poza trasami już nie jest walką, a Ty potrafisz wykonywać i cieszyć się wszystkimi rodzajami skrętów na wszelkich trasach. Na tym etapie możesz rozważyć profesjonalne lekcje na przykład w celu doskonalenia jazdy poza trasami, poprawy jazdy i techniki podczas zawodów czy też zostania instruktorem.

10. Jesteś doskonałym narciarzem który potrafi jeździć wszędzie i w każdych warunkach. I robisz to wspaniale stylowo i technicznie. Może szkolisz instruktorów narciarskich lub jesteś byłym zawodnikiem?

Warto poprosić jakiegoś znajomego o sfilmowanie naszej jazdy w rożnych warunkach. Zdarza się, ze nasza samoocena zmienia się radykalnie po obejrzeniu takiego filmu.

i jeszcze inna skala
tym razem od góry :)

10 – narciarze eksperci, którzy potrafią zjechać z użyciem odpowiedniej techniki dowolną trasą o dowolnym nachyleniu i w każdych warunkach, nie tylko na stokach przygotowanych, ale także „off piste" (np. zjazd z Mont Blanc). Tutaj odnajdzie się najlepsza grupa instruktorów o doświadczeniu zawodniczym, freeride oraz ski-extreme.

9 – doskonali narciarze, poruszający się pewnie dowolnymi technikami, także z maksymalnymi prędkościami, na przygotowanych stokach, a także w puchu , na muldach i na tyczkach. Tutaj odnajdzie się m.in. większość instruktorów i zawodników.

8 – bardzo dobrzy narciarze, potrafiący zastosować wszystkie techniki narciarskie w zależności od warunków nawet na dużych prędkościach. Bardzo dobrze jeżdżący w puchu i na muldach, nieco gorzej na tyczkach. Tutaj jest miejsce m.in. dla słabiej jeżdżących instruktorów i dobrze jeżdżących pomocników. Tutaj też powinni odnaleźć się (dawniej doskonale jeżdżący) instruktorzy-seniorzy.

7 – dobrzy narciarze, stosujący prawidłowo kilka technik w zależności od warunków. Dobrze na muldach i puchu, natomiast słabo na tyczkach. Potrafią dobrze pojechać skręt fun bez kijków. Tutaj jest miejsce dla pomocników instruktorów. I znów to mniej więcej poziom moich umiejętności....

6 – dosyć dobrzy narciarze, mający opanowane kilka technik przy małych i średnich prędkościach. Dobrze opanowany skręt carvingowy. Mają problemy przy jeździe w puchu i na muldach. Nie potrafią jeździć na tyczkach.

5 – średnio zaawansowani narciarze, którzy rozumieją zasady ruchu ciała w skrętach, jednak nie potrafią ich w pełni wprowadzić w życie. Umieją wykonać kilka skrętów równoległych, np carvingowych na średnio nachylonych stokach. Potrafią bezpiecznie zjechać każdą czarną trasą (niekoniecznie mając z tego przyjemność).

4 – dosyć słabi narciarze, którzy głównie posługują się technikami płużnymi, jednak w łatwym terenie potrafią wykonać kilka skrętów równoległych np. techniką carvingową. Dla nich trasy czarne są za trudne.

3 – słabi narciarze – jeżdżący techniką płużną, potrafiący się bezpiecznie zatrzymać. Potrafiący wykonać skręty cięte, równoległe dostokowo. W tej grupie mogą się też odnaleźć tzw. kamikadze (są niebezpieczni, nie boją się prędkości, ale mają problemy z kontrolą toru jazdy i zatrzymywaniem się).

2 – bardzo słabi narciarze, mający słabo opanowane podstawowe ewolucje płużne i mający problemy z zatrzymaniem się.

1 – początkujący narciarze – mający za sobą 1 - 2 dni na nartach. Tym wszystkim życzymy, aby się nie zrażali i za kilka lat mogli się zaliczyć do grup 6-8. Pamiętajcie, że narciarstwo jest jednym z najpiękniejszych sportów na naszym globie. A na pewno najwspanialszym sportem zimowym.
a piszę to wszystko, bo dziś cały dzień szalałem na nartach w pięknym i świeżutkim puchu - no po prostu cuuuudownie. to było rewelacyjne doświadczenie... a pod wieczór śnieg zaczął prószyć ponownie wiec rano będzie kolejny dzień cudownych warunków i jazda w puchu... a po nartach dwie godziny leżałem w basenie oraz siedziałem w saunie - po prostu kocham Cię jak.... ISLANDIĘ ;)

poniedziałek, 23 lutego 2009

anioły są takie.........

BIESZCZADZKIE :)
noszą skrzydła, ale schowane w plecaku... anioły są całe zielone... został taki jeden anioł gdzieś tam, w Manchesterze... a chyba tylko Pan Bóg jeden wie, gdzie ten Anioł jest teraz...
wierzę jednak, że spotkamy się u studni... tej z wiecznie żywą wodą... tak, tam chciałbym spotkać kilka osób i wierzę, że one tam będą na mnie czekać... a może to ja na nie zaczekam... who knows... one is for sure... we shall meet there...

bo przecież jest inny świat... chyba nawet czasem go dotykam... :)
I posiwiał już Jakub, zieleń oczu spłowiała,
Łaskawie go witał każdy port.
Ale dalej na morze tęsknota go gnała,
Nie pamięta, gdzie jest jego dom.
Na pewno gdzieś jeszcze pływa Jakub po morzach,
Zardzewiał w kieszeni jego klucz.
Dzisiaj Pewnie drogi do domu odnaleźć nie może,
Zabrał mu ją marynarski trud.
Pokład pod stopą trzeszczy,
Maszty połamie sztorm.
Po co się włóczysz po świecie,
Kiedy masz własny dom?
no właśnie??? po co??? jeśli ktoś wie, to może mi powie....
:)

piątek, 20 lutego 2009

mazurskie klimaty


przeglądając archiwum wzięło mnie na jakieś wspomnienia...
to było tak.... po ciężkim żeglowaniu (wiało coś w okolicy 5B, co na warunki mazurskie oznacza praktyczne sztorm) jakoś udało się nam dobić do brzegu. zanim się to jednak dokonało, najpierw przez kilka godzin walczyliśmy z wiatrem na jeziorze Dargin idąc bajdewindem. przy próbie refowania foka urwał się nam fał od rolfoka i tylko dzięki Bogu i przytomności umysłu Kasi udało się ostatecznie zwinąć foka oraz nie wypaść za burtę Piotrowi i mi, którzy stojąc na dziobie i łapiąc targanego wiatrem foka próbowaliśmy ręcznie dokonać tego samego, co zrobiła Kasia, ciągnąc za resztkę fału, który wystawał z rolera. przycupnęliśmy więc w szuwarach gdzieś na wysokości Sztynorckiego Rogu, by przeczekać to straszne zjawisko i tak to czuwaliśmy przez następną dobę, by wreszcie po południu wejść do Sztynoru, do którego zabrakło nam bardzo niewiele poprzedniego dnia. a w Sztynorcie po dokonaniu niezbędnych zakupów decyzja załogi i za zgodą Kapitana udaliśmy się na ląd w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. większość oczywiście skusił zapach smażonej rybę dobywający się z lokalnej smażalni. ja z racji powszechnie wiadomych w owych radościach rrrrrrybnych nie brałem udziału. wraz z Asią poszliśmy zjeść w Zęzie coś nierybnego... tym czymś okazał się być szaszłyk... chyba najdroższy szaszłyk, jaki w życiu kiedykolwiek jadłem ;) a że pora była już wieczorna i Zęza zaczęła się powoli wypełniać barcią żeglarską zamówiliśmy piwo, żeby zająć stolik dla reszty Załogi, która po napełnieniu żołądków rybami miała do nas dobić i na resztę wieczoru tu właśnie zakotwiczyć. aaaaaa, dodać należy, że - ku nieutulonej rozpaczy Jego Wakacyjnej Narzeczonej, a naszego dzielnego i niezastąpionego Nawigatora - tego ranka naszą załogę opuścił Piotr, udając się ku czekającym na Niego obowiązkom w Warszawie, czego do dziś zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć... jedyne racjonalne wytłumaczenie, jaki mi się w tym kontekście nasuwa, to to, że owe niecierpiące zwłoki obowiązki oznaczały jakąś sympatyczną i tajemniczą Brunetkę... ;) więcej już nie będę na ten temat oficjalnie spekulował, żeby nie wzbudzić jakiś negatywnych emocji w Magdzie, a szczegóły kiedyś osobiście wytłumaczę Dominikowi (jak już oczywiście podrośnie i sam zechce żeglować). na zdjęciu jest więc cała Załoga S/Y Freedom - super nazwa dla naszego Twistera 800... cała Załoga, która kontynuowała dalej rejs, cała Załoga z wyjątkiem oczywiście Piotra, cała Załoga, zanim niektórzy oddalili się na z góry opatrzone pozycje ;), cała Załoga świętująca przy zdradliwym Dębowe Mocne, długo ważone w fantastycznych plastikach z etykietką lecha doskonałe umiejętności żeglarskie naszego Kapitana oraz szczęśliwą zmianę pogody, która umożliwiła nam dalsze cieszenie się swobodą, wolnością wakacyjną i mazurskimi klimatami.



Ahoy Mazury, Ahoy all Yachtsmen, sailors and seamen, ahoy Competent Crew of S/Y FREEDOM......... see you again on deck here or somewhere else.......

czwartek, 19 lutego 2009

Szkoci mówią: "Slainte!"

.....czyli o tym, co najbardziej na świecie kocha każdy Góral!!! A nie jest żadną tajemnicą, że górale najbardziej na świecie kochają swoje kobiety, ale jeszcze bardziej od kobiet górale kochają "naskom okowitke". A okowitka to przecież nic innego jak: Aqua Vitea, Woda Życia. Ale dla Highland Gaelic ta "Water of Life" była nazywaną: uisge beatha. Angole - cepry niechrzczone - wszystko poprzekręcali. I tak najpierw zaczęli ten wspaniały trunek nazywać Fwisge a potem.......... Whisky ;)
The first reference to Scotch Whisky was in the year 1494 in the Scottish Exchequer Rolls. It states "8 bolls of malt for Friar John Corr - Wherewith to make aquavitae". However whisky was almost certainly made much earlier than 1494. The distilling skills most likely came from Ireland via Argyll, when monks came to christen the heathens. Later the monasteries were burned down or demolished by the Protestants during the Reformation (1534-5) and monks had to "seek work" elsewhere. Peasants who had been supplying these monks with barley soon learned the skills and took it upon themselves to carry on this tradition.
In 1644 whisky was taxed for the first time. Taxes were also imposed on the stills, barley, malt & wash. Lowland distillers had to abide by these laws and pay the taxes because there was nowhere to hide. Many had to compromise with the quality of the grain and production was hurried through. It was made in small stills that could be quickly dissembled and hidden from the law. Because of the size of the stills and the location in the highlands, illicit distillers had all the time they needed to produce a quality product with quality ingredients, and so distilling grew in the Highlands.
By the 19th century whisky had become a currency. Highlanders were poor but they could plant barley in fields and try to sell it. However, prices varied and storage facilities were scarce. So, barley was distilled and whisky making became a natural extension to a farming year with distillation in the late autumn or winter months. The illicit distillation problem got worse and everyone rallied against the excise men. But even King George IV supported the Highlanders. This helped the move for a change in law on whisky production.
In 1823, The Spirit Act was passed - after much hard work from the Duke of Gordon who had the most illegal distilleries on his land. He knew about these, but was reluctant to give them up and risk losing tenants. He also realised that whisky was always going to be produced and sold and that it was simply a matter of reforming the law so that parties on either side could benefit financially from distilling. And so the history of legal distilleries was born.
Dobra.
Tyle historii. Moją ulubioną whisky jest The Balvenie Cask 191.
Nose ~ Complex, intense with toffee, marzipan, sweet oak, raisins and nuts.
Taste ~ astonishing depth of flavour, developing from butterscotch to clover honey, liquorice and chocolate - elegantly balanced with drying oak and spice.
On the 6th of September 2002, Cask 191 was emptied for bottling and only 83 bottles of this precious liquid were forthcoming. The angels had indeed taken their share!

no i ogólna wiedza, tzw universum o tym trunku. istnieje kilka podstawowych rodzajów szkockiej:
whisky słodowa (single malt whisky)
whisky mieszana słodowa (pure malt whisky, vatted whisky)
whisky słodowa z pojedynczej beczki (single cask whisky)
whisky mieszana (blended whisky)
whisky mieszana de luxe
whisky zbożowa (grain whisky).

o poszczególnych rodzajach możesz dowiedzieć się więcej zaglądając tutaj lub tu ;)


i na koniec jeszcze kultowe whisky in the jar:
As i was going over
The Kork and Kerry mountains
I saw Captain Farrell
And his money he was counting
I first produced my pistol
And then produced my rapier
I said "Stand and deliver
Or the devil he may take you"

I took all of his money
And it was a pretty penny
I took all of his money and
I brought it home to Molly
She swore that she'd love me
No Never would she leave me
But the devil take that woman
For you know she treat me easy

Mush a ring dum a doo dum a da
Whack for my daddy'o
Whack for my daddy'o, there's
Whisky in the jar, o

Being drunk and weary
I went to Molly's chamber
Taking my Molly with me
And i never knew the danger
For about six or maybe seven
In walked Captain Farrell
I jumped up, fired off my pistols
And i shot him with both barrels

Now some men like the fishing
And some men like fowling
And some men like to hear
The cannonballs are roaring
Me - I like sleeping
Specially in my Molly's chamber
But here i am in prison,
Here i am with a ball and chain, yeah.

czy powrócą??? will they come back???


The Smoky Mountains memories keep me strong................


moja najpiękniejsza szanta:

Stary port się powoli układał do snu,
Świeża bryza zmarszczyła morze gładkie jak stół,
Stary rybak na kei zaczął śpiewać swą pieśń:
- Zabierzcie mnie chłopcy, mój czas kończy się.

Tylko wezmę mój sztormiak i sweter,
Ostatni raz spojrzę na pirs.
Pozdrów moich kolegów, powiedz, że dnia pewnego
Spotkamy się wszyscy tam w Fiddler's Green.


Błękit nieba nad głową, nie ma burz, nie ma fal,
Wokół ryby figlują, ach jak pięknie jest tam!
Nie ma nic do roboty, każdy marzy lub śni,
A Kapitan w kambuzie parzy nam cup of tea. ;)

i jej angielski oryginał:
1. As I walked by the dockside one evening so fair
To view the still waters and take the salt air
I heard an old fisherman singing this song
O take me away boys, my time is not long
ref.: Dress me up in me oilskins and jumpers
No more on the docks I'll be seen
Just tell me old shipmates
I'm taking a trip, mates
And I'll see you someday in Fiddler's Green

2. Fiddler's Green is a place I've heard tell
Where the fishermen go if they don't go to hell
Where the weather is fair and the dolphins do play
And the cold coast of Greenland is far, far away
ref.: Dress me up in me oilskins and jumpers...

3. The weather is clear and there's never a gale
And the fish jump on board with a swish of their tail
Where you lie at your leisure, there's no work to do
And the skipper's below making tea for the crew
ref.: Dress me up in me oilskins and jumpers...

4. When you get back in dock and the long trip is through
There's pubs and there's clubs and there's lassies there too
Where the girls are all pretty and the beer is all free
And there's bottles of rum growing from every tree
ref.: Dress me up in me oilskins and jumpers...

5. Now, I don't want a harp or a halo, not me
Just give me a ship and a good rolling sea
And I'll play my old squeeze box as we sail along
With the wind in our rigging to sing me this song
ref.: Dress me up in me oilskins and jumpers...

(w niektorych wersjach w refrenie jest: Wrap me up to me oilskins and jumper)


My world is miles of endless roads
That leaves a trail of broken dreams
Where have you been
I hear you say?
I will meet you at the Blue Cafe
Because, this is where the one who knows
Meets the one who does not care
The cards of fate
The older shows
To the younger one, who dares to take
The chance of no return

Where have you been?
Where are you going to?
I want to know what is new
I want to go with you
What have you seen?
What do you know that is new?
Where are you going to?
Because I want to go with you


a to oczywiście już jest Chris Rea i jego łagodne: The Blue Cafe

no i jeszcze jedna szanta:

PYTANIA...................
Czy powrócą na morze stare, smukłe żaglowce,
Ostre dzioby kadłubów wśród szumiących fal,
Białe żagle na masztach wiatrem dumnie wydęte.
Czy powrócą znów tam, na starych żaglowców szlak?

Czy pochwyci znów ktoś za stare, zniszczone liny,
Załogi usłyszy śpiew, gdy praca wre,
Ludzki trud, morza czar, piękne rejsu godziny.
Czy powrócą znów, jak bajki, z dziecięcych snów?

Czy wyruszą w przygodę ze swych kamiennych klatek
I popłyną przez fale, gdzie morze groźną ma twarz,
Mewy śpiew, wiatru zew i wciąż białe żagle.
Czy uwolni je ktoś z kamiennych portowych szpon?

Czy powrócą na morze stare, smukłe żaglowce,
Ostre dzioby kadłubów wśród szumiących fal,
Białe żagle na masztach wiatrem dumnie wydęte.
Czy powrócą znów tam, na starych żaglowców szlak?


w sumie to w tytule powinno być troszkę inne pytanie, a mianowicie: kiedy ponownie pod stopami poczuję deski pokładu??? no właśnie, kiedy???
a poki co, to czekam na wiatr..... ;)

środa, 18 lutego 2009

moja Valhalla - kraina wiecznego szczescia.....


Walhalla, Valhalla (staronord. Valhöll – komnata, pałac poległych) – w mitologii nordyckiej miejsce przebywania poległych w chwale wojowników (tzw. Einherjerów), których z pola bitwy zabierały walkirie, a na progu Walhalli witał ich Bragi. Walhalla znajduje się w Asgardzie, a dokładniej w Gladsheim i należy do głównego boga Germanów, Odyna. Pałac o 540 bramach, przez które jednocześnie mogło przejść 800 wojowników idących ramię w ramię. Najstarszą bramą jest wiecznie otwarta Walgind. Na zachód od niej wisi przybity do ściany wilk, którego dziobie orzeł. Ściany pałacu Odyna pokryte są złotymi włóczniami, a sufit złotymi tarczami. Ławy obłożone są zbrojami wojowników, którymi Walhalla jest wypełniona. W Walhalli całymi dniami toczą się nieustające bitwy, a wieczorem wszyscy ucztują. Przyrządzany jest dzik Sahrimnir w kotle Eldhirmnir przez kucharza o imieniu Andhrimnir. Rogi z miodem podają walkirie, pije się również mleko kozy Heidrun. Wojownicy piją, jedzą i ćwiczą, aby w chwili końca świata stoczyć ostateczną bitwę ze złem u boku Thora. Walhalla to kraina wiecznego szczęścia.

to cytat z Vikipedii....... btw, a simple source of basic knowledge ;)

Akureyri wydaje sie byc takim wlasnie miejscem.... taka moja kraina szczescia - moze jeszcze nie wiecznego, choc kto to wie..... aczkolwiek troszke to mnie rozleniwia... i jakos brakuje mi motywacji do intesyfikacji moich dzialan na roznych polach

Hlíðarfjall ostatnio dal sie mi bolesnie we znaki..... az wstyd pisac..... wywalilem sie :) ale zeby to bylo na jakiejs czarnej trasie, no to mozna powiedziec: bylo trudno...
a ja sie wywalilem pod wyciagiem, na najbardziej wyplaszczonym odcinku stoku ;)
fakt, druga nartostrada, rownolegla do mojej, zjezdzal jakis gosc i kierowal sie w to samo waskie przejscie co ja, a wiec musialem nieco zmodyfikowac swoj tor jazdy no i przy skrecie narty "wyjechaly" mi na lodzie spod d**** a ja sam upadlem i w tym momencie poczulem potezny i paralizujacy bol w lewym kolanie.... masakra jakas.... wyglada na to, ze moje krawedzie nie wytrzymaly wypadkowej predkosci i promienia skretu... ale po chwili moglem juz jezdzic..... bol jednak pozostal....
zrobielm wiec sobie przerwe dwudniowa w jezdzie
dzis juz bylo ok, snieg dzis byl mocno zmrozony, wiec baaardzo twarrrrdy... a do tego wial bardzo silny wiatr... moje kolano odczuwalo zatem kazdy skret, kazdy skok ale dalem rade ;)
pojezdzielm ponad godzine osiagajac bardzo duze predkosci na tym sniegu, jednak potem spasowalem i wrocielem do domu.
jeszcze raz potwierdza się opinia, że ten typ narty błędów nie wybacza, czego boleśnie doświadczam w ciągu ostatnich kilku dni....


znalazlem w necie magisterke o dowodzie ontoligicznym - i znow zaskoczenie.... ze tez jeszcze ktos o tym pisze.... w dzisiejszych czasach i na swieckiej uczelni, (Wydział Nauk Społecznych US, oczywiscie istytut Filozofii, no bo jakiz inny moze byc???
zaskoczenie......... myslalem, ze poza kilkoma duchownymi, nikt sie juz nie interesuje czyms takim jak dowod ontologiczny, a jednak..... praca ma tytul piekny: Analiza dowodu ontologicznego na istnienie Boga u św. Anzelma z Canterbury. Jej autorem jest Grzegorz Bułka, ktory napisal te magisterke w roku 2005.
no ale nie ma tam ani slowa o moim cichym bohaterze, czyli panu Kurcie.

Kurt Gödel (1906-1978). Urodził się w 1906 roku w Brnie. W roku 1923 wstąpił na uniwersytet w Wiedniu. Tam zainteresował się logiką matematyczną. W roku 1929 ukończył pracę doktorską.
Po dojściu Hitlera do władzy Gödla wyemigrował do USA. Całą resztę życia spędził w Institute for Advanced Study w Princeton jako profesor; nie wymagano jednak od niego prowadzenia żadnych zajęć ze studentami. Jego najbliższym przyjacielem w Princeton był Albert Einstein.
I jeszcz taka mała ciekawostka dropsa z życiorysu pana Kurta.
Gödel po emigracji do USA starał się uzyskać obywatelstwo amerykańskie. W tym celu należało między innymi zdać "egzamin" ze znajomości konstytucji Stanów Zjednoczonych. Gödel, rzetelnie przygotowując się do egzaminu odkrył, że sama konstytucja jest wewnętrznie sprzeczna logicznie ;) co potem usiłował udowodnić przed komisją egzaminacyjną. Na jego szczęście obecni przy tym przyjaciele matematyka (m.in. właśnie Albert Einstein) nie pozwolili mu na to.
Kurt zmarł w roku 1978.

Natomiast gosc znalazl innego czlowieka, ktory takze dokonal proby formalizacji tego dowodu - tak jak Gödel, a mianowicie Gyula Klima. Jak stwierdził Klima, zgodnie z duchem filozofii średniowiecznej, argumentami w dowodzie Anzelma są również przedmioty myśli – a zatem nie tylko przedmioty realnie istniejące. Ale jak to w filozofii bywa, znalazl sie jeszcze jeden gosc, Tony Roark, ktory odrzucil interpretacje Klima - chyba jednak nikt z nich nie dotarl do tego, co napisal Kurt....
no wlasnie, wracajac do Kurta Gödela...

Do najbardziej znanych osiągnięć matematycznych Gödla należą twierdzenia o niezupełności i niesprzeczności bogatszych teorii dedukcyjnych (to znaczy takich, które obejmują arytmetykę liczb naturalnych).


Rezultaty Gödla zalicza się do największych osiągnięć matematyki XX wieku. Gödel zajmował się również problemami ogólnej teorii względności; między innymi wyprowadził nietypowe rozwiązania równań Einsteina.

to tez za Vikipedia..... ;)

Twierdzenie Gödla –> w każdym systemie formalnym w którym można wyrazić teorię liczb istnieje formuła nierozstrzygalna, tzn. formuła, która jest prawdziwa lub fałszywa, ale taka, że ani ona, ani jej negacja nie jest dowodliwa.

Twierdzenie o niezupełności:
Dowolny system formalny zawierający w sobie aksjomaty arytmetyki liczb naturalnych, jest albo zupełny albo spójny i nigdy nie posiada obu tych cech jednocześnie. Można dowodzić prawdziwości wszystkich zdań takiego systemu, jednak wówczas istnieje w systemie pewne prawdziwe zdanie P, którego zaprzeczenie ~P również jest prawdziwe. Tak więc, albo system jest sprzeczny wewnętrznie, albo istnieją zdania, których prawdziwości nie da się wywieść z jego aksjomatów i twierdzeń.

Jeszcze inaczej, jak to zgrabnie pan Stanisław Lem ujął, "są wyspy na oceanie matematyki, do których nie sposób dotrzeć za pomocą małych kroczków metody dedukcyjnej"......

Gödel udowodnił, że istnieje więcej twierdzeń, niż da się wyprowadzić z aksjomatów - czyli że zdań prawdziwych jest więcej niż dowodliwych. Pośrednio wynika z tego, że matematyka może zawierać zdania sprzeczne - nie ma dowodu na niesprzeczność matematyki. Jeszcze innmi słowy, metoda dedukcyjna jest niewyczerpująca (jest zawodna).

Z twierdzenia o niezupełności wynika też, że matematyka nie jest i nie może być nauką zamkniętą i zakończoną, jak niektórzy do tego czasu sądzili.
czyli matematyka jest prawie jak wiecznosc...... :) math <=> eternity.... ciekawe, co na to powiedziałby Jacek Brodzki lub wujek Franiu T. lub John Forbes Nash Jr. ?????????

nie sadze jednak, ze znjadzie sie wielu zwolennikow teorii, ze matematyka jest kraina wiecznego szczescia.... :)

and wine from Chile even those with so charming name like SANTIAGO (cabernet sauvignon form Central Valley) are not my favourite ones... unfortunately..... ;)

a zdjątko umieszczone u początku tego posta to oczywiście Matterhorn.... kiedyś go zdobędę...

wtorek, 17 lutego 2009

wszystko, co sie konczy musi wpierw miec swoj........

poczatek :)

i to jest walsnie poczatek mojego bloga.....
dlugo nad tym myslalem
i w koncu wydumalem....
zaczynam pisac swojego bloga....
a to znaczy, ze starsznie sie nudze :)
w przeciwnym razie wziabym sie za jakas inna, konkretna robote...
nie jestem facetem sklonnym do wywnetrzania sie, zdecydowanie nie jestem extrawertykiem, ale to cos moze stac sie takim swoistym bankiem, w ktorym bede skaladowal to i owo