poniedziałek, 28 listopada 2011

kiedy rozproszą się te chmury?



Marc Eberschweiler, nazywany też Meb, był osobą upośledzoną umysłowo, potrafił bardzo ładnie malować. To Meb namalował obrazek, którego kopia wykorzystywana jest jako logo ruchu "Wiara i Światło".
To co namalował jest bardzo proste. Łódka z siedzącymi w niej osobami. Meb namalował 12 osób. Nie widać Jezusa ale na pewno znajduje się w łodzi, śpi gdzieś na jej pokładzie. Na obrazku widzimy też słońce i chmury. Zapewne obrazek powstał w jakimś natchnieniu, przecież Meb nie umiał liczyć.

Jego idea jest następująca:
w łódce jesteśmy my
i wspólnie dokądś płyniemy
czasami morze jest wzburzone,
czasami panuje cisza,
czasami musimy wiosłować
a czasami wiatr wydyma żagle ...
Meb na pewno to wszystko rozumiał.
Oto podpis towarzyszący jego rysunkowi: "O Panie, chmury rozpraszają się i pada na nas Twoje światło".

tekst pochodzi ze strony ruchu "Wiara i Światło"

czwartek, 24 listopada 2011

Naucz nas, Panie, liczyć dni nasze



Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca. Dosłownie, zdanie to można by oddać jako: "Tak nas naucz liczyć dni nasze, byśmy wprowadzili w serce mądrość".
Przemijalność jest względna, czyli prawie wszystko zależy od punktu odniesienia. Gdyby zestawić człowieka z kwiatem albo i rosą, to jego życie wydawałoby się wieczne. Gdyby zestawić człowieka z samym sobą, toby się w ogóle nad przemijalnością nie zastanowił. Dopiero kiedy punktem odniesienia staje się Bóg, życie ludzkie odsłania się jako niewyobrażalnie krótkie.
Boskich dni nie jesteśmy w stanie policzyć. Własne dni liczyć bez Boga, to skazać się na głupotę. Żyć każdego dnia obok Mistrza i Nauczyciela, który wyjaśnia właściwe proporcje i wartości każdej godziny oraz lat, to wprowadzić w serce mądrość, która nie przeminie w tym, co przemijalne.

wtorek, 15 listopada 2011

obyś sobie dziób roztrzaskał


Gdy chwilę temu przekraczałem mityczną czterdziestkę ;) jedna z moich znajomych w ramach życzeń napisała mi o małej ciekawostce ze świata zwierząt. Podobno orły w połowie swego życia stają wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa. Ich zakrzywione dzioby tak bardzo się rozrastają, że zaczynają się blokować: ptak nie może dosłownie dzioba otworzyć. Otwiera się przed nimi tragiczna alternatywa: umrzeć z głodu albo... pozbyć się dzioba, rozbijając go o skałę. Jeśli mu się to uda i przeżyje upadek, to wyrasta mu nowy dziób i osobnik może szczęśliwie przeżyć drugą część życia. Urodzinowe życzenia sprowadzały się więc do oczywistego wniosku: żebym sobie dosłownie dziób roztrzaskał.


Najlepsze w tym wszystkim jest to, że opowieść o orłach to ornitologiczny mit: orły wcale tak nie mają. Morał z tej bajki jest jednak taki, że w połowie życia mężczyzna potrzebuje pozytywnych wzmocnień, zwłaszcza gdy wydaje się być życiowym rozbitkiem... Okazuje się, że aby doświadczyć tych nowych wyzwań, nie trzeba wcale uprawiać sportów ekstremalnych czy wymyślać świata od nowa. Wystarczy otwartymi dopiero co ze zdziwienia oczami uważnie rozejrzeć się dookoła. Tam wszystko już jest gotowe do współpracy. Kontakt z rzeczywistością zawsze jest szokiem i zaskoczeniem. Śmiało można porównać go z traumatycznym doświadczeniem upadku na twarz czy uderzenia głową w mur. Z natury bowiem jesteśmy skłonni widzieć tylko to, co chcemy widzieć. I - ucząc się na błędach - drugą połowę życia można przeżyć mądrzej.


czwartek, 10 listopada 2011

dualizm czy monizm?

Niewierzący profesor filozofii, stojąc w audytorium wypełnionym studentami, zadaje pytanie jednemu z nich:
- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Czyli wierzysz w Boga?
- Oczywiście.
- Czy Bóg jest dobry?
- Naturalnie, że jest dobry.
- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
- Tak.
- A Ty - jesteś dobry czy zły?
- Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości.
- Ach tak, Biblia! Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?
- Oczywiście, panie profesorze.
- Wiec jesteś dobry…!
- Myślę, że nie można tego tak ująć.
- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.
Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej:
- Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?
Student nadal milczy, wiec profesor dodaje:
- Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda? - Aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
- Zacznijmy od początku, chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
- No tak… jest dobry.
- A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada
- Nie.
- A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
- Od Boga.
- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?
- Istnieje panie profesorze …
- Czyli zło obecne jest we Wszechswiecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
- Prawda.
- Wiec kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, wiec zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.
Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi...
- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świecie?
Student drżącym głosem odpowiada:
- Występują.
- A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, wiec profesor ponawia pytanie
- Kto je stworzył?
Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby - Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
- Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, których używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
- Nie panie profesorze.
- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
- Nie, panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
- I nadal w Niego wierzysz?
- Tak.
- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje… Co Ty na to synu?
- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę.
- Tak, wiarę… - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara.


Student milczy przez chwile, po czym sam zadaje pytanie:
- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?
- Tak.
- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
- Tak, synu, zimno również istnieje.
- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.
Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta. Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, megaciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancję do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancję do temperatur poniżej 273,15 st. C. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energie lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem.
W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc, jeśli nie ciemnością?
- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie?
Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy.
Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie- wyjaśnia student - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć - czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić, wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?
W  sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali. - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sala zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczami szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność, profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej, stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi:
- Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.

Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy Szatan czy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.


Jeśli udało Ci się dotrwać do końca tego tekstu i wywołał on na Twojej twarzy uśmiech podczas czytania końcówki, to warto abyś poznał owego studenta.
Plotka głosi, że był nim.............. Albert Einstein.

środa, 9 listopada 2011

mnich i artysta, czyli coś o Wschodzie

Nie ustalono daty jego narodzin i zgonu, nawet imię i nazwisko nie są prawdziwe - było to imię zakonne, które przyjął po złożeniu ślubów zakonnych. Jednak właśnie ono stało się symbolem sztuki dawnej Rosji.
Andriej Rublow, rosyjski mnich, święty prawosławny, pisarz, twórca ikon urodził się ok. 1360 roku. Brak jest dokładnych informacji dotyczących jego miejsca urodzenia, pochodzenia i młodości. Z tego co wiadomo dzieciństwo i młodość malarza przypada na okres jarzma mongolsko – tatarskiego. Chłopiec od najmłodszych lat słyszał o wszystkich okrucieństwach niewoli. W 1380 r. wojska ruskie pod wodzą Dymitra Dońskiego wygrały bitwę na Kulikowym Polu, co podniosło w narodzie atmosferę patriotyzmu i zrodziło nadzieję na lepsze czasy. Klimat żarliwości religijnej i patriotycznej miał znaczny wpływ na kształtowanie się charakteru Rublowa a - w konsekwencji - także na jego sztukę.
Kiedy Andriej Rublow osiągnął wiek dojrzały, wstąpił do klasztoru pw. Trójcy Świętej (później nazwanego Troicko-Siergiejewskim) założonego przez św. Sergiusza z Radoneża w Troicku pod Moskwą. Nie wiemy, czy młody Andrzej poznał osobiście swojego duchowego mistrza, ale z całą pewnością pamięć o nim była żywa w Troickim klasztorze i wywarła wielki wpływ na duchowość Rublowa.
Sztukę ikonopisania zdobył w Bizancjum lub Bułgarii. Wraz ze swoimi mistrzami, Teofanem Grekiem i Prochorem z Gorodca, pracował nad ikonami do soboru Zwiastowania Matki Bożej na Kremlu w 1405. W 1408 razem z Teofanem wykonał freski do soboru we Włodzimierzu nad Klaźmą. Prawdopodobnie śluby zakonne złożył w Ławrze Troicko-Siergijewskiej lub Monasterze Spaso-Andronikowskim w Moskwie.


Sergiusz z Radoneża ze scenami z żywota
ikona Dionizego


Nie wiemy, jak wyglądał Rublow. Mimo wielkiej jego sławy nie zachował się żaden portret ani opis jego wyglądu. Jedyne, czym dysponują badacze jego biografii, to dwie miniatury z XVI-wiecznego „Żywotu św. Sergiusza z Radoneża”. Na jednej z ilustracji widzimy Rublowa i jego przyjaciela Daniłłę przy pracy nad ikonami. Malarz jest dojrzałym mężczyzną w szatach mnicha, z rozłożystą brodą. Druga miniatura przedstawia Rublowa z odsłoniętą łysą głową, pracującego na drewnianym rusztowaniu u szczytu wysokiej drabiny. Artysta, ukazany zgodnie z tradycją jako pracowity i posłuszny wykonawca, maluje fresk na ścianie soboru Spasskiego przy monasterze Spasso-Andronikowskim. W tym klasztorze Rublow zakończył swoje życie.
Jego najbardziej znane ikony to Święta Trójca (1411), Spas, Włodzimierska ikona Matki Bożej, ikonostasy soboru Zwiastowania Matki Bożej na moskiewskim Kremlu oraz soboru Świętej Trójcy w Ławrze Troicko-Siergijewskiej. Zmarł  prawdopodobnie 29 stycznia 1430. Rosyjska Cerkiew Prawosławna kanonizowała go w 1988. Jest uważany za najwybitniejszego przedstawiciela moskiewskiej szkoły malarstwa ikonowego.

Pisanie ikon było aktem obcowania z Bogiem i wymagało oczyszczenia duchowego i fizycznego: "...kiedy malował on świętą ikonę, tylko w soboty i w niedziele dotykał jedzenia, nie dając sobie spokoju w dzień i w nocy. Noc spędzał, czuwając, modląc się i kłaniając. W ciągu dnia zaś z pokorą, czystością, cierpliwością, postem, miłością, myślą o Bogu, oddawał się malowaniu ikony".
Udane obrazy uważano za namalowane nie przez malarza, lecz przez Boga. Zachowało się bardzo mało imion staroruskich malarzy. Bo przecież jeśli przez ręce malarzy sam Bóg malował ikonę, to nie na miejscu jest wymawiać imię człowieka, którego rąk Bóg użył.
Z drugiej strony, malowanie ikon było tajemnym obcowanie z Bogiem i nie było potrzeby wymienienia siebie: przecież Bóg sam zna tego, kto w modlitwie i pokorze próbuje odtworzyć Praobraz.
Niestety, lakier olejny - pokost z czasem ciemnieje i przykładowo po osiemdziesięciu latach od naniesienia błonka lakieru na ikonie staje się czarna i prawie całkowicie zakrywa obraz. Ikony trzeba było "ponawiać". Nanoszony nowy obraz, który według planu malarza był przeznaczony do odbudowy tego, co było schowane pod zczerniałym pokostem. Na stare ikony nanoszono warstwę za warstwą. Niekiedy malowano także nowy, zupełnie inny obraz.
Cała sztuka średniowieczna, zwłaszcza rosyjska i bizantyjska, praktycznie jest impersonalna. Prawie nie mamy ikon autorskich z podpisem malarza, jakie powstały przed XVII wiekiem. Jeśli historia mimo wszystko zachowała jakieś nazwiska, stały się one swego rodzaju legendą. Nazwisko Andrieja Rublowa jest znane na całym świecie. Co jednak pozostało w spuściźnie po nim? Z mniejszym lub większym przekonaniem można powiedzieć, że jest to słynna ikona Święta Trójca znajdująca się obecnie w Galerii Trietiakowskiej w Moskwie. Jako ciekawostkę można podać fakt, że w ostatnim czasie pojawiły się wątpliwości, czy jest to naprawdę arcydzieło pędzla Andrieja Rublowa. Pozostawiając jednak na boku te dywagacje spójrzmy na ikonę.


Środkowy Anioł jest symbolem Syna Bożego. Zwróćmy uwagę na kolory jego szat: czerwona suknia i niebieski płaszcz na wierzchu. Kolor niebieski symbolizuje człowieczeństwo. Jest to kolor najintensywniejszy. Widzimy go również u Anioła siedzącego po prawej stronie ikony, symbolizującego Ducha Świętego, i u Anioła po lewej stronie, czyli u Boga Ojca. Kolor czerwony, kolor tuniki Syna Bożego, oznacza Bóstwo. Prawa ręka Chrystusa jest bardzo duża – większa i mocniejsza niż wymagałby tego realizm. To niejako prawica Boża podtrzymująca człowieka. Dwa palce dłoni symbolizują dwie natury Chrystusa i wskazują na kielich, czyli na ofiarę eucharystyczną.

Bóg-Ojciec, Bóg-Syn, Bóg-Duch Święty. W nauczaniu prawosławnym Trójca nazywana jest współistotną, nierozłączną, początkiem życia (żywonaczalnoj) i świętą. Jak przedstawić Trójcę na ikonie, nie tracąc żadnego z tych pojęć?
Rublow znalazł piękne wyjście z sytuacji. Współistota na jego ikonie przekazana jest przez to, że postacie aniołów namalowane są całkowicie w jednym typie, i wszystkim nadana jest taka sama godność. Każdy anioł trzyma w ręku laskę - znak władzy boskiej. Ale aniołowie nie są jednakowi: mają różne pozy, różne ubrania. Ubrania środkowego anioła (czerwony chiton, niebieski gimatij, naszyty pas - klaw) podobne są do ubrań Zbawiciela. Dwaj z siedzących przy stole, głową i ruchem figury zwróceni są ku aniołowi, namalowanemu z lewej strony. Jego głowa nie jest pochylona, jego stan nie jest skłoniony, a wzrok zwrócony jest ku innym aniołom. Jasnoliliowy kolor ubrań świadczy o godności królewskiej. Wszystko to wskazuje na pierwszą osobę Świętej Trójcy. W końcu, anioł po prawej stronie przedstawiony jest w wierzchnim ubraniu w kolorze zielonym. To kolor Ducha Świętego, nazywanego ożywiającym. Przy pomocy niezauważalnych i lekkich linii wielki mistrz pokazuje nam osoby Świętej Trójcy, ale jednocześnie wcale nie łamie dogmatu o ich współistocie.
Ikona, w której nie ma ani akcji, ani ruchu, pełna jest uduchowienia i uroczystego spokoju. Artysta przedstawił tutaj ogrom ofiarnej miłości. Ojciec posyła Swojego Syna na cierpienia za ludzkość, i Syn, Jezus Chrystus, gotów jest pójść na cierpienia, oddać Siebie na ofiarę ludziom.
Żadna z postaci nie siedzi prosto, każda się pochyla. Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna. W ten sposób postacie tworzą pewien krąg. Krąg to doskonałość, pełnia. W centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich.
Ojciec – źródło wszystkiego, rodzi Syna i, tchnie Ducha. Jest praprzyczyną, a jednak nawet On nie siedzi prosto, pochyla się i jest elementem kręgu. Ojciec trzyma ręce razem, prawą błogosławi, i tchnie Ducha Świętego.
Prawy Anioł symbolizujący Ducha Świętego ma niebieską tunikę i złoto-zieloną szatę na wierzchu. Zieleń oznacza stworzenie. Duch Święty, który unosił się nad ziemią i nad wodami od pierwszej chwili istnienia świata, niejako dopełnia stworzenia. On też całą swoją osobą wskazuje na Syna.

Każda ikona - aby być ikoną Kościoła - musi zostać podpisana. Nie chodzi jednak o podpis autora – podpisane muszą być osoby znajdujące się na ikonie. Jeśli przyjrzymy się ikonie Matki Bożej z Częstochowy, to nad głową Maryi znajdziemy napis: „Matka Boża”, a nad głową Jezusa: „Jezus Chrystus”. Podpis to jest w pewnym sensie pieczęć Kościoła, znak, że Kościół przyjmuje ikonę.
Trójca Rublowa jest pod tym względem wyjątkowa. Tu nie ma podpisów: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Za to są symbole wskazujące na te osoby. Nad głową Chrystusa znajduje się drzewo. Wcześniejsza tradycja umieszczała tam dąb – drzewo, pod którym odbyło się spotkanie u Abrahama. Natomiast u Rublowa drzewo jest symbolem drzewa w raju, gdzie zaczął się grzech i drzewa krzyża, na którym Chrystus grzech zniweczył i dał nam łaskę zbawienia. Z lewej strony, nad Bogiem Ojcem, widzimy dom – znak, że każdy z nas ma mieszkanie w domu Ojca. Podpis nad aniołem symbolizującym Ducha Świętego jest najmniej widoczny. To skała, góra będąca odwołaniem do objawiającego się Boga – Duch Święty objawia się na górze. Skała to również symbol pustyni, na którą w początkach chrześcijaństwa odchodzili ludzie, aby tam żyć bliżej Boga, zjednoczeni w Duchu Świętym.

Spójrzmy jeszcze na stół, wokół którego siedzą Aniołowie. Widzimy kielich – to odwołanie do Paschy i do Eucharystii. W kielichu, trochę niewyraźna, ale jednak widoczna jest głowa baranka. Motyw kielicha powtórzony został również w samym układzie Aniołów, tzn. kiedy uważnie przyjrzymy się całości zobaczymy, że postacie Aniołów tworzą kielich.
Z przodu ołtarza znajduje się prostokąt, który jest symbolem świata. Stąd wielu autorów mówi, że to jest właśnie nasze miejsce. Jesteśmy zaproszeni do tego stołu. Powinniśmy przy nim usiąść, bo przewidziano dla nas miejsce, jesteśmy wpisani w ten krąg, czyli w życie Trójcy Świętej.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Głupcom wstęp wzbroniony!

Gdzie? Do Nieba oczywiście....

Nasz kierunek to eschatologia.... wieczna Uczta Baranka...
i odwieczne człowiecze pytanie: jak żyć, aby się tam dostać?
Odpowiedź jest - wbrew pozorom - banalnie prosta: MĄDRZE żyć, mądrze...
jednakże szkopuł tkwi w tym, że łatwo to się tylko o tym mówi, nieskończenie trudniej jest tak właśnie żyć, nieskończenie trudniej jest mądrze żyć...
mądrość i głupota, tak jak: dobro – zło, światło – ciemności, ciepło – zimno..... i wiele innych dualizmów funkcjonuje obok siebie, są przemieszane w świecie, przemieszane we mnie... granicą jest moje serce, w którym obok siebie egzystują i mądrość i głupota, dobro obok zła, wspaniałomyślność i podłość zarazem...

biletem wstępu na Ucztę jest oliwa w lampie... musi jej być jednak wystarczająco dużo a nie można jej pożyczyć, nie można zastukać do sąsiada i zabrać ze sobą odrobinę - oliwę do tej lamy trzeba nabyć...

nie nabędziesz Mądrości życia na kilka chwil przed śmiercią, nie znajdziesz jej na wyprzedaży, do zdobycia Mądrości nie ma drogi na skróty - na to trzeba pracować całe życie... a prawdziwa Mądrość to nie tylko dobre wybory, które dokonujesz, to także te wybory złe... pod warunkiem wszak, że wyciągniesz wnioski z konsekwencji owego błędu a potem - świadomy lekcji - kolejnym razem wybierzesz inaczej...
Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych sprzecznościach. jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu.

a zatem: czym jest ta oliwa? to mądrość i wiara, lub wiara i mądrość. i nie może być inaczej - źródłem tej Mądrości jest wszak Wszechmogący... a ścieżką do Niego jest wiara...




Odważnie Ku Prawdzie - bardzo mi się podobata inicjatywa
dobry Wojownik to mądry Wojownik....

czwartek, 3 listopada 2011

180


it touches my heart...
now I know what can change human minds in seconds...