sobota, 24 grudnia 2011

maluśkij Pon Bóg Wszechmogący


"...nie było dla nich miejsca w gospodzie" (Łk 2,7)
Boże Narodzenie to historia zamkniętych z uporem drzwi.
Kiedy Syn Boży zstępuje na ziemię nie wyłamuje drzwi. Oczekuje. Drzwi trzeba otworzyć od wewnątrz, bo miłość nie może się wiązać z przymusem.

Boże Narodzenie to początek oczekiwania Bożego Żebraka u drzwi ludzkich serc.

Na ten święty czas życzę odwagi otwarcia Jezusowi drzwi swojego serca, odwagi zaproszenia Go do swojego życia, odwagi oddania się Jemu całkowicie. Niech przychodzący Zbawiciel wniesie w nas swoją radość, miłość, pokój i błogosławieństwo na każdy dzień Nowego Roku 2012.

Z modlitewną pamięcią u Żłóbka


sobota, 17 grudnia 2011

adwentowo jeszcze

kiedy wspinasz się na ścianę Ktemos, to nie patrzysz i nie widzisz ani wierzchołka góry, ani przepaści pod nogami. patrzysz tylko i koncentrujesz się na ścianie w tym miejscu w którym jesteś. i jesteś pewien, że przyjdzie chwila, kiedy to miejsce stanie się wierzchołkiem góry.
Nadzieja - wbrew pozorom - dotyczy chwili obecnej, dotyczy tu i teraz (mojego ulubionego: hic et nunc). bo tu i teraz realizuje się Królestwo Boże. hic et nunc spełnia się zbawienie.
ks. Roman Rogowski


czwartek, 1 grudnia 2011

Bob


After running on over 100 festivals BOB finally reached Vimeo with his little running wheel. We would like to thank everyone who enjoyed the film, voted for us on festivals and gave us a laugh during the screenings. It's an incredible feeling to make people happy.

This was the first time we created an 3d animated movie during our studies at the Filmakademie Baden-Wuerttemberg and we would have never thought that it became that successful.
There are a lot of things we would have done differently nowadays but for a small team, six months and almost no knowledge of the software, we are proud with the result and finally want to share it with everyone.

Enjoy!

poniedziałek, 28 listopada 2011

kiedy rozproszą się te chmury?



Marc Eberschweiler, nazywany też Meb, był osobą upośledzoną umysłowo, potrafił bardzo ładnie malować. To Meb namalował obrazek, którego kopia wykorzystywana jest jako logo ruchu "Wiara i Światło".
To co namalował jest bardzo proste. Łódka z siedzącymi w niej osobami. Meb namalował 12 osób. Nie widać Jezusa ale na pewno znajduje się w łodzi, śpi gdzieś na jej pokładzie. Na obrazku widzimy też słońce i chmury. Zapewne obrazek powstał w jakimś natchnieniu, przecież Meb nie umiał liczyć.

Jego idea jest następująca:
w łódce jesteśmy my
i wspólnie dokądś płyniemy
czasami morze jest wzburzone,
czasami panuje cisza,
czasami musimy wiosłować
a czasami wiatr wydyma żagle ...
Meb na pewno to wszystko rozumiał.
Oto podpis towarzyszący jego rysunkowi: "O Panie, chmury rozpraszają się i pada na nas Twoje światło".

tekst pochodzi ze strony ruchu "Wiara i Światło"

czwartek, 24 listopada 2011

Naucz nas, Panie, liczyć dni nasze



Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca. Dosłownie, zdanie to można by oddać jako: "Tak nas naucz liczyć dni nasze, byśmy wprowadzili w serce mądrość".
Przemijalność jest względna, czyli prawie wszystko zależy od punktu odniesienia. Gdyby zestawić człowieka z kwiatem albo i rosą, to jego życie wydawałoby się wieczne. Gdyby zestawić człowieka z samym sobą, toby się w ogóle nad przemijalnością nie zastanowił. Dopiero kiedy punktem odniesienia staje się Bóg, życie ludzkie odsłania się jako niewyobrażalnie krótkie.
Boskich dni nie jesteśmy w stanie policzyć. Własne dni liczyć bez Boga, to skazać się na głupotę. Żyć każdego dnia obok Mistrza i Nauczyciela, który wyjaśnia właściwe proporcje i wartości każdej godziny oraz lat, to wprowadzić w serce mądrość, która nie przeminie w tym, co przemijalne.

wtorek, 15 listopada 2011

obyś sobie dziób roztrzaskał


Gdy chwilę temu przekraczałem mityczną czterdziestkę ;) jedna z moich znajomych w ramach życzeń napisała mi o małej ciekawostce ze świata zwierząt. Podobno orły w połowie swego życia stają wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa. Ich zakrzywione dzioby tak bardzo się rozrastają, że zaczynają się blokować: ptak nie może dosłownie dzioba otworzyć. Otwiera się przed nimi tragiczna alternatywa: umrzeć z głodu albo... pozbyć się dzioba, rozbijając go o skałę. Jeśli mu się to uda i przeżyje upadek, to wyrasta mu nowy dziób i osobnik może szczęśliwie przeżyć drugą część życia. Urodzinowe życzenia sprowadzały się więc do oczywistego wniosku: żebym sobie dosłownie dziób roztrzaskał.


Najlepsze w tym wszystkim jest to, że opowieść o orłach to ornitologiczny mit: orły wcale tak nie mają. Morał z tej bajki jest jednak taki, że w połowie życia mężczyzna potrzebuje pozytywnych wzmocnień, zwłaszcza gdy wydaje się być życiowym rozbitkiem... Okazuje się, że aby doświadczyć tych nowych wyzwań, nie trzeba wcale uprawiać sportów ekstremalnych czy wymyślać świata od nowa. Wystarczy otwartymi dopiero co ze zdziwienia oczami uważnie rozejrzeć się dookoła. Tam wszystko już jest gotowe do współpracy. Kontakt z rzeczywistością zawsze jest szokiem i zaskoczeniem. Śmiało można porównać go z traumatycznym doświadczeniem upadku na twarz czy uderzenia głową w mur. Z natury bowiem jesteśmy skłonni widzieć tylko to, co chcemy widzieć. I - ucząc się na błędach - drugą połowę życia można przeżyć mądrzej.


czwartek, 10 listopada 2011

dualizm czy monizm?

Niewierzący profesor filozofii, stojąc w audytorium wypełnionym studentami, zadaje pytanie jednemu z nich:
- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Czyli wierzysz w Boga?
- Oczywiście.
- Czy Bóg jest dobry?
- Naturalnie, że jest dobry.
- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
- Tak.
- A Ty - jesteś dobry czy zły?
- Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości.
- Ach tak, Biblia! Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?
- Oczywiście, panie profesorze.
- Wiec jesteś dobry…!
- Myślę, że nie można tego tak ująć.
- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.
Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej:
- Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?
Student nadal milczy, wiec profesor dodaje:
- Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda? - Aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
- Zacznijmy od początku, chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
- No tak… jest dobry.
- A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada
- Nie.
- A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
- Od Boga.
- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?
- Istnieje panie profesorze …
- Czyli zło obecne jest we Wszechswiecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
- Prawda.
- Wiec kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, wiec zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.
Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi...
- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świecie?
Student drżącym głosem odpowiada:
- Występują.
- A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, wiec profesor ponawia pytanie
- Kto je stworzył?
Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby - Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
- Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, których używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
- Nie panie profesorze.
- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
- Nie, panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
- I nadal w Niego wierzysz?
- Tak.
- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje… Co Ty na to synu?
- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę.
- Tak, wiarę… - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara.


Student milczy przez chwile, po czym sam zadaje pytanie:
- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?
- Tak.
- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
- Tak, synu, zimno również istnieje.
- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.
Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta. Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, megaciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancję do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancję do temperatur poniżej 273,15 st. C. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energie lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem.
W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc, jeśli nie ciemnością?
- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie?
Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy.
Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie- wyjaśnia student - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć - czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić, wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?
W  sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali. - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sala zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczami szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność, profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej, stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi:
- Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.

Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy Szatan czy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.


Jeśli udało Ci się dotrwać do końca tego tekstu i wywołał on na Twojej twarzy uśmiech podczas czytania końcówki, to warto abyś poznał owego studenta.
Plotka głosi, że był nim.............. Albert Einstein.

środa, 9 listopada 2011

mnich i artysta, czyli coś o Wschodzie

Nie ustalono daty jego narodzin i zgonu, nawet imię i nazwisko nie są prawdziwe - było to imię zakonne, które przyjął po złożeniu ślubów zakonnych. Jednak właśnie ono stało się symbolem sztuki dawnej Rosji.
Andriej Rublow, rosyjski mnich, święty prawosławny, pisarz, twórca ikon urodził się ok. 1360 roku. Brak jest dokładnych informacji dotyczących jego miejsca urodzenia, pochodzenia i młodości. Z tego co wiadomo dzieciństwo i młodość malarza przypada na okres jarzma mongolsko – tatarskiego. Chłopiec od najmłodszych lat słyszał o wszystkich okrucieństwach niewoli. W 1380 r. wojska ruskie pod wodzą Dymitra Dońskiego wygrały bitwę na Kulikowym Polu, co podniosło w narodzie atmosferę patriotyzmu i zrodziło nadzieję na lepsze czasy. Klimat żarliwości religijnej i patriotycznej miał znaczny wpływ na kształtowanie się charakteru Rublowa a - w konsekwencji - także na jego sztukę.
Kiedy Andriej Rublow osiągnął wiek dojrzały, wstąpił do klasztoru pw. Trójcy Świętej (później nazwanego Troicko-Siergiejewskim) założonego przez św. Sergiusza z Radoneża w Troicku pod Moskwą. Nie wiemy, czy młody Andrzej poznał osobiście swojego duchowego mistrza, ale z całą pewnością pamięć o nim była żywa w Troickim klasztorze i wywarła wielki wpływ na duchowość Rublowa.
Sztukę ikonopisania zdobył w Bizancjum lub Bułgarii. Wraz ze swoimi mistrzami, Teofanem Grekiem i Prochorem z Gorodca, pracował nad ikonami do soboru Zwiastowania Matki Bożej na Kremlu w 1405. W 1408 razem z Teofanem wykonał freski do soboru we Włodzimierzu nad Klaźmą. Prawdopodobnie śluby zakonne złożył w Ławrze Troicko-Siergijewskiej lub Monasterze Spaso-Andronikowskim w Moskwie.


Sergiusz z Radoneża ze scenami z żywota
ikona Dionizego


Nie wiemy, jak wyglądał Rublow. Mimo wielkiej jego sławy nie zachował się żaden portret ani opis jego wyglądu. Jedyne, czym dysponują badacze jego biografii, to dwie miniatury z XVI-wiecznego „Żywotu św. Sergiusza z Radoneża”. Na jednej z ilustracji widzimy Rublowa i jego przyjaciela Daniłłę przy pracy nad ikonami. Malarz jest dojrzałym mężczyzną w szatach mnicha, z rozłożystą brodą. Druga miniatura przedstawia Rublowa z odsłoniętą łysą głową, pracującego na drewnianym rusztowaniu u szczytu wysokiej drabiny. Artysta, ukazany zgodnie z tradycją jako pracowity i posłuszny wykonawca, maluje fresk na ścianie soboru Spasskiego przy monasterze Spasso-Andronikowskim. W tym klasztorze Rublow zakończył swoje życie.
Jego najbardziej znane ikony to Święta Trójca (1411), Spas, Włodzimierska ikona Matki Bożej, ikonostasy soboru Zwiastowania Matki Bożej na moskiewskim Kremlu oraz soboru Świętej Trójcy w Ławrze Troicko-Siergijewskiej. Zmarł  prawdopodobnie 29 stycznia 1430. Rosyjska Cerkiew Prawosławna kanonizowała go w 1988. Jest uważany za najwybitniejszego przedstawiciela moskiewskiej szkoły malarstwa ikonowego.

Pisanie ikon było aktem obcowania z Bogiem i wymagało oczyszczenia duchowego i fizycznego: "...kiedy malował on świętą ikonę, tylko w soboty i w niedziele dotykał jedzenia, nie dając sobie spokoju w dzień i w nocy. Noc spędzał, czuwając, modląc się i kłaniając. W ciągu dnia zaś z pokorą, czystością, cierpliwością, postem, miłością, myślą o Bogu, oddawał się malowaniu ikony".
Udane obrazy uważano za namalowane nie przez malarza, lecz przez Boga. Zachowało się bardzo mało imion staroruskich malarzy. Bo przecież jeśli przez ręce malarzy sam Bóg malował ikonę, to nie na miejscu jest wymawiać imię człowieka, którego rąk Bóg użył.
Z drugiej strony, malowanie ikon było tajemnym obcowanie z Bogiem i nie było potrzeby wymienienia siebie: przecież Bóg sam zna tego, kto w modlitwie i pokorze próbuje odtworzyć Praobraz.
Niestety, lakier olejny - pokost z czasem ciemnieje i przykładowo po osiemdziesięciu latach od naniesienia błonka lakieru na ikonie staje się czarna i prawie całkowicie zakrywa obraz. Ikony trzeba było "ponawiać". Nanoszony nowy obraz, który według planu malarza był przeznaczony do odbudowy tego, co było schowane pod zczerniałym pokostem. Na stare ikony nanoszono warstwę za warstwą. Niekiedy malowano także nowy, zupełnie inny obraz.
Cała sztuka średniowieczna, zwłaszcza rosyjska i bizantyjska, praktycznie jest impersonalna. Prawie nie mamy ikon autorskich z podpisem malarza, jakie powstały przed XVII wiekiem. Jeśli historia mimo wszystko zachowała jakieś nazwiska, stały się one swego rodzaju legendą. Nazwisko Andrieja Rublowa jest znane na całym świecie. Co jednak pozostało w spuściźnie po nim? Z mniejszym lub większym przekonaniem można powiedzieć, że jest to słynna ikona Święta Trójca znajdująca się obecnie w Galerii Trietiakowskiej w Moskwie. Jako ciekawostkę można podać fakt, że w ostatnim czasie pojawiły się wątpliwości, czy jest to naprawdę arcydzieło pędzla Andrieja Rublowa. Pozostawiając jednak na boku te dywagacje spójrzmy na ikonę.


Środkowy Anioł jest symbolem Syna Bożego. Zwróćmy uwagę na kolory jego szat: czerwona suknia i niebieski płaszcz na wierzchu. Kolor niebieski symbolizuje człowieczeństwo. Jest to kolor najintensywniejszy. Widzimy go również u Anioła siedzącego po prawej stronie ikony, symbolizującego Ducha Świętego, i u Anioła po lewej stronie, czyli u Boga Ojca. Kolor czerwony, kolor tuniki Syna Bożego, oznacza Bóstwo. Prawa ręka Chrystusa jest bardzo duża – większa i mocniejsza niż wymagałby tego realizm. To niejako prawica Boża podtrzymująca człowieka. Dwa palce dłoni symbolizują dwie natury Chrystusa i wskazują na kielich, czyli na ofiarę eucharystyczną.

Bóg-Ojciec, Bóg-Syn, Bóg-Duch Święty. W nauczaniu prawosławnym Trójca nazywana jest współistotną, nierozłączną, początkiem życia (żywonaczalnoj) i świętą. Jak przedstawić Trójcę na ikonie, nie tracąc żadnego z tych pojęć?
Rublow znalazł piękne wyjście z sytuacji. Współistota na jego ikonie przekazana jest przez to, że postacie aniołów namalowane są całkowicie w jednym typie, i wszystkim nadana jest taka sama godność. Każdy anioł trzyma w ręku laskę - znak władzy boskiej. Ale aniołowie nie są jednakowi: mają różne pozy, różne ubrania. Ubrania środkowego anioła (czerwony chiton, niebieski gimatij, naszyty pas - klaw) podobne są do ubrań Zbawiciela. Dwaj z siedzących przy stole, głową i ruchem figury zwróceni są ku aniołowi, namalowanemu z lewej strony. Jego głowa nie jest pochylona, jego stan nie jest skłoniony, a wzrok zwrócony jest ku innym aniołom. Jasnoliliowy kolor ubrań świadczy o godności królewskiej. Wszystko to wskazuje na pierwszą osobę Świętej Trójcy. W końcu, anioł po prawej stronie przedstawiony jest w wierzchnim ubraniu w kolorze zielonym. To kolor Ducha Świętego, nazywanego ożywiającym. Przy pomocy niezauważalnych i lekkich linii wielki mistrz pokazuje nam osoby Świętej Trójcy, ale jednocześnie wcale nie łamie dogmatu o ich współistocie.
Ikona, w której nie ma ani akcji, ani ruchu, pełna jest uduchowienia i uroczystego spokoju. Artysta przedstawił tutaj ogrom ofiarnej miłości. Ojciec posyła Swojego Syna na cierpienia za ludzkość, i Syn, Jezus Chrystus, gotów jest pójść na cierpienia, oddać Siebie na ofiarę ludziom.
Żadna z postaci nie siedzi prosto, każda się pochyla. Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna. W ten sposób postacie tworzą pewien krąg. Krąg to doskonałość, pełnia. W centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich.
Ojciec – źródło wszystkiego, rodzi Syna i, tchnie Ducha. Jest praprzyczyną, a jednak nawet On nie siedzi prosto, pochyla się i jest elementem kręgu. Ojciec trzyma ręce razem, prawą błogosławi, i tchnie Ducha Świętego.
Prawy Anioł symbolizujący Ducha Świętego ma niebieską tunikę i złoto-zieloną szatę na wierzchu. Zieleń oznacza stworzenie. Duch Święty, który unosił się nad ziemią i nad wodami od pierwszej chwili istnienia świata, niejako dopełnia stworzenia. On też całą swoją osobą wskazuje na Syna.

Każda ikona - aby być ikoną Kościoła - musi zostać podpisana. Nie chodzi jednak o podpis autora – podpisane muszą być osoby znajdujące się na ikonie. Jeśli przyjrzymy się ikonie Matki Bożej z Częstochowy, to nad głową Maryi znajdziemy napis: „Matka Boża”, a nad głową Jezusa: „Jezus Chrystus”. Podpis to jest w pewnym sensie pieczęć Kościoła, znak, że Kościół przyjmuje ikonę.
Trójca Rublowa jest pod tym względem wyjątkowa. Tu nie ma podpisów: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Za to są symbole wskazujące na te osoby. Nad głową Chrystusa znajduje się drzewo. Wcześniejsza tradycja umieszczała tam dąb – drzewo, pod którym odbyło się spotkanie u Abrahama. Natomiast u Rublowa drzewo jest symbolem drzewa w raju, gdzie zaczął się grzech i drzewa krzyża, na którym Chrystus grzech zniweczył i dał nam łaskę zbawienia. Z lewej strony, nad Bogiem Ojcem, widzimy dom – znak, że każdy z nas ma mieszkanie w domu Ojca. Podpis nad aniołem symbolizującym Ducha Świętego jest najmniej widoczny. To skała, góra będąca odwołaniem do objawiającego się Boga – Duch Święty objawia się na górze. Skała to również symbol pustyni, na którą w początkach chrześcijaństwa odchodzili ludzie, aby tam żyć bliżej Boga, zjednoczeni w Duchu Świętym.

Spójrzmy jeszcze na stół, wokół którego siedzą Aniołowie. Widzimy kielich – to odwołanie do Paschy i do Eucharystii. W kielichu, trochę niewyraźna, ale jednak widoczna jest głowa baranka. Motyw kielicha powtórzony został również w samym układzie Aniołów, tzn. kiedy uważnie przyjrzymy się całości zobaczymy, że postacie Aniołów tworzą kielich.
Z przodu ołtarza znajduje się prostokąt, który jest symbolem świata. Stąd wielu autorów mówi, że to jest właśnie nasze miejsce. Jesteśmy zaproszeni do tego stołu. Powinniśmy przy nim usiąść, bo przewidziano dla nas miejsce, jesteśmy wpisani w ten krąg, czyli w życie Trójcy Świętej.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Głupcom wstęp wzbroniony!

Gdzie? Do Nieba oczywiście....

Nasz kierunek to eschatologia.... wieczna Uczta Baranka...
i odwieczne człowiecze pytanie: jak żyć, aby się tam dostać?
Odpowiedź jest - wbrew pozorom - banalnie prosta: MĄDRZE żyć, mądrze...
jednakże szkopuł tkwi w tym, że łatwo to się tylko o tym mówi, nieskończenie trudniej jest tak właśnie żyć, nieskończenie trudniej jest mądrze żyć...
mądrość i głupota, tak jak: dobro – zło, światło – ciemności, ciepło – zimno..... i wiele innych dualizmów funkcjonuje obok siebie, są przemieszane w świecie, przemieszane we mnie... granicą jest moje serce, w którym obok siebie egzystują i mądrość i głupota, dobro obok zła, wspaniałomyślność i podłość zarazem...

biletem wstępu na Ucztę jest oliwa w lampie... musi jej być jednak wystarczająco dużo a nie można jej pożyczyć, nie można zastukać do sąsiada i zabrać ze sobą odrobinę - oliwę do tej lamy trzeba nabyć...

nie nabędziesz Mądrości życia na kilka chwil przed śmiercią, nie znajdziesz jej na wyprzedaży, do zdobycia Mądrości nie ma drogi na skróty - na to trzeba pracować całe życie... a prawdziwa Mądrość to nie tylko dobre wybory, które dokonujesz, to także te wybory złe... pod warunkiem wszak, że wyciągniesz wnioski z konsekwencji owego błędu a potem - świadomy lekcji - kolejnym razem wybierzesz inaczej...
Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych sprzecznościach. jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu.

a zatem: czym jest ta oliwa? to mądrość i wiara, lub wiara i mądrość. i nie może być inaczej - źródłem tej Mądrości jest wszak Wszechmogący... a ścieżką do Niego jest wiara...




Odważnie Ku Prawdzie - bardzo mi się podobata inicjatywa
dobry Wojownik to mądry Wojownik....

czwartek, 3 listopada 2011

180


it touches my heart...
now I know what can change human minds in seconds...

poniedziałek, 31 października 2011

uczucia - kompas w drodze ku Bogu

Uczucia są naturalnymi składnikami psychiki ludzkiej, stanowią obszar przejściowy i zapewniają więź między życiem zmysłowym a życiem ducha. Można by rzec, że emocjonalność jest zdolnością do odczuwania emocji, jest rodzajem stanu umysłowego i działania związanego z emocjami. Chodzi więc o umiejętność bycia "dotkniętym" lub "poruszonym" - zaabsorbowanym przez kogoś lub coś.

Współczesna psychologia wyróżnia osiem podstawowych emocji, które są w podobny, niezależny od kultury sposób wyrażane oraz rozpoznawane przez ludzi i tworzą pary przeciwieństw. Są to:
strach i złość,
smutek i radość,
akceptacja i wstręt,
antycypacja i zaskoczenie.

Inne uczucia pojawiają się w wyniku współistnienia emocji podstawowych:
radość i akceptacja to miłość (przyjaźń);
strach i zaskoczenie to groza (trwoga); 
strach i wstręt to niepokój;
radość i strach to poczucie winy;
złość i wstręt to wrogość;
radość i zaskoczenie to zachwyt;
antycypacja i strach to niepokój.

Ludzka emocjonalność ma trzy zasadnicze "poziomy", które możemy sobie wyobrazić jako trzy koncentryczne pierścienie.
  • W pierwszym, zewnętrznym pierścieniu, obecne są najbardziej impulsywne i zmienne emocje naszych spontanicznych reakcji. Na tym poziomie uczucia pojawiają się i znikają szybko, zmieniają się szybko, mimo iż mogą poruszać nas bardzo silnie w danym momencie. Możemy na przykład przejść od śmiechu do łez w kilka minut; dotknięci przez kogoś lub coś, natychmiast możemy poczuć zachwyt lub wpaść w złość. Emocje te traktujemy jako "powierzchowne", gdyż nie wyrażają najgłębszych pokładów naszej osobowości. Niekiedy, mogą być wręcz używane jako rodzaj maski, system obronny, dzięki któremu ukryjemy to, co się naprawdę w nas dzieje. Na zewnątrz ktoś może wydawać się nieśmiały, ale tak naprawdę ukrywa przed innymi swój upór, a nawet agresję. Ktoś inny może z kolei być postrzegany przez ludzi jako człowiek bardzo odważny, lecz na głębszym poziomie odczuwa on wiele lęku o siebie.
  • Drugi, pośredni poziom naszej emocjonalności, charakteryzuje się tym, że emocje nie są tu tak liczne i zmienne, jak na powierzchownym poziomie, i trwają zwykle dłużej. Niezależnie od tego, co niesie codzienność, w tej przestrzeni szczęście i nieszczęście mogą trwać i pogłębiać się aż do czasu, gdy coś wystarczająco silnego nie zmieni tego stanu rzeczy. Sytuacje z codziennego życia i ludzie uwikłani w "głęboki" smutek, od którego nie mogą się uwolnić, czy ci pełni pokoju, którego zwyczajne sprawy nie mogą odmienić, to często najlepsza "ilustracja" owego wymiaru naszej emocjonalności.
  • Najgłębszy, ostatni, poziom naszej emocjonalności odczuwamy stosunkowo rzadko. W pewnych momentach życia mamy do niej dostęp dzięki duchowym wglądom w to, kim jesteśmy, co stanowi nasze "centrum" albo "jądro" nas samych. Takim oświeceniom, nieporównywalnym do żadnych wcześniejszych doznań, towarzyszy niezwykle głębokie poczucie szczęścia i wewnętrznej harmonii.
W życiu każdego człowieka zdarzają się okresy pocieszenia i strapienia. Zarówno pocieszenie, jak i strapienie ma trzy konstytutywne elementy:
  1. uczucie - emocję (na przykład pokój czy zagubienie); 
  2. źródło tego uczucia (na przykład Bóg, zły lub dobry duch, ludzie czy wydarzenia) 
  3. konsekwencje tego uczucia odzwierciedlająca się w życiu (na przykład zbliżanie się lub oddalanie od Boga). 
Pocieszenie dla św. Ignacego oznacza obecność uczucia lub grupy uczuć przynoszących pokój i (lub) inne pozytywne emocje, które zbliżają człowieka do Boga przez wzrost wiary, nadziei i miłości. 
Strapienie zaś dotyczy obecności uczuć smutku, przygnębienia, zaniepokojenia, bezradności, lęku, które odgradzają człowieka od Boga oraz wspólnoty i kierują go ku "sprawom ziemskim".
Te "duchowe" stany emocjonalne mogą być odróżnione od zwykłych emocjonalnych nastrojów przez odwołanie się do przeżywania i oceniania ich w relacji do Boga, który komunikuje się z ludźmi przez dynamikę wewnętrznych poruszeń.
Pocieszenie nie jest więc tożsame ze szczęściem, a strapienie duchowe z depresją.
Z drugiej zaś strony, przyjemne uczucia mogą prowadzić do złych wyborów i (lub) błędnie potwierdzać decyzje uznane za zgodne z wolą Bożą, a więc nie być autentycznym pocieszeniem. Trudne uczucia, przeżywane jako oddalające od Boga, mogą prowadzić do szczęśliwego zakończenia i błędnie mogą być utożsamiane ze strapieniem. 
Emocjom towarzyszy postrzeganie sytuacji w sposób selektywny, wybiórczy i tendencyjny.

Uczucia są właściwym kompasem w drodze do Boga, gdy pokazują, że intelektualne rozwiązanie, które prowadzi mnie do strapienia, nie jest dla mnie. Może komuś innemu odpowiadać, lecz na tym etapie mojego życia pozostaje dla mnie bezwartościowe. Wybór, który prowadzi we mnie do pocieszenia, jest rzeczywiście dla mnie. Inni mogą się z tym nie zgodzić, ale oni nie mają tego samego serca, co ja.

Żyjący pełnią życia człowiek w inteligentny sposób wykorzystuje zarówno emocje, jak i fakty, z jakimi ma do czynienia. Wbrew pewnym stereotypowym przekonaniom, przenoszonym czasami także na obszar duchowości i rozwoju religijnego, nasze uczucia nie tylko nas nie zwodzą, lecz stanowią cenne źródło informacji niezbędnych dla prawidłowego rozumienia zdarzeń. Nie korzystając z wiedzy, jaką dostarczają nam emocje, lub traktując ją z niedowierzaniem czy pogardą, skazani jesteśmy na podejmowanie decyzji na podstawie niepełnych informacji.

tekst zaczerpnąłem z artykułu ojca Jacka Prusaka SJ



Every man dies, not every man really lives...

piątek, 28 października 2011

kochać i tracić nie jest łatwo...

Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie “precz!” i błagać “prowadź!”
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć…

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

leopold staff

  * * *  

Pewna legenda opowiada o ptaku, który śpiewa jedynie raz w życiu, piękniej niż jakiekolwiek stworzenie na Ziemi. Z chwilą, gdy opuści rodzinne gniazdo, zaczyna szukać ciernistego drzewa i nie spocznie, dopóki go nie znajdzie. A wtedy, wyśpiewując pośród okrutnych gałęzi, nadziewa się na najdłuższy, najostrzejszy cierń. Konając wznosi się ponad swój ból, żeby prześcignąć w radosnym trelu słowika i skowronka. Jedna najświetniejsza pieśń, za cenę życia. Cały świat zamiera, aby go wysłuchać, uśmiecha się nawet Bóg w niebie. Bo TO CO NAJLEPSZE, TRZEBA OKUPIĆ OGROMNYM CIERPIENIEM. Przynajmniej tak głosi legenda...
Colleen McClough



środa, 26 października 2011

if there were no God...



If there were no God there would be no music
There would be no dream to be dreaming of
What a dreadful thought of an empty future
If there were no God there would be no love

If there were no God there would be no children
There would be no joy to relieve our tears
Not a tender hand to provide us comfort
No consoling heart to subdue our fears

But we know that God is with us
And we know His majesty
Reigning now, the King eternal
Yes we know the victory...



i jeszcze jeden utwór, który zawsze mnie porusza bardzo....
szczególnie, kiedy wracam z morza...

niedziela, 23 października 2011

for Sis

minął dzień, odpręż się, choć na jakieś pół godziny... :)



enjoy....

piątek, 21 października 2011

myślenie nie boli...

W roku 1987 w podziemnym piśmie „Krytyka” ukazał się esej Adama Michnika pt. „Trzy fundamentalizmy". Nazwał tak obecność religii, moralności i idei narodowych w życiu kraju. Odsłonił wtedy swą ideologię, którą zaczął wkrótce za pośrednictwem swojego dziennika narzucać Polakom. Permanentnie neguje w tym periodyku najważniejsze polskie wartości. I tak trwa ten proces do dziś. A to już drugie pokolenie Polaków wychowuje się na tym... G**** Wybiórczym.
Trzy filary: religia, moralność i idee narodowe to nic innego jak: Bóg, Honor i Ojczyzna...
No to trzeba to zniszczyć, wyprać głupiemu Narodowi mózgi....
I mamy dziś efekty... Księża to pedofile, chciwi na kasę, każdy homoś to spoko gość, z Kaczyńskiego śmieje się cały świat a patriota to dziś albo jakiś oszołom, albo dziwak, w najlepszym razie faszysta... I całe rzesze Rodaków bezkrytycznie te opinie powielają.... Jak bezmózgie barany, z całym szacunkiem dla wszelkiej rogacizny parzystokopytnej.

Czy za taką Polskę "wojujących" palikociąt zginął ksiądz Popiełuszko, ksiądz Niedzielak, ksiądz Suchowolec czy ksiądz Zych? Czy po to by być teraz wykpiwanym pomagał nam zdobywać wolność papież Polak? Co powiedzieliby na postawę wielu wiernych niezłomni prymasi - August kardynał Hlond i Stefan kardynał Wyszyński? Wreszcie, czy o taką Polskę walczył u boku powstańców nie jeden ksiądz? Czy im też powinno się powiedzieć, że niepotrzebnie wtrącali się do spraw państwa?
Mistrzowie dezinformacji i propagandy, kontynuatorzy dzieł Stalina i Goebbelsa mogą być dumni z wykonanej roboty - to ludzkie stado przestało już myśleć... Wystarczy mu wskazać wroga a bezmyślny tłum papug będzie powtarzał to, co usłyszeli lub przeczytali...

Doskonale ten proces dezinformacji i manipulacji mainstreamowych mediów z GWnem na czele oddaje niewybredny żart, który krążył po sieci w kwietniu 2010. Pozwolę go sobie tu zacytować.
Na pokład samolotu lecącego do Smolenska wsiadł człowiek "mały", kłótliwy, przeciętny prezydent, zaściankowy i ksenofobiczny, mierny polityk. Autor słów "spieprzaj dziadu", "małpa w czerwonym", "ja panią załatwię", nie znający nawet tekstu  refrenu hymnu. Prezydent z rekordowo niskim poparciem społecznym...
W trumnie ze Smoleńska przywieziono "wybitnego męża stanu", "patriotę", "bohatera narodowego", "ojca narodu", "największego Polaka", "równego królom".
No to ja się, kurde, pytam: kto podmienił zwłoki?! Ruskie?! Gdzie jest ciało Lecha Kaczyńskiego?!

Jakub Böhme, niemiecki mistyk i filozof religii napisał w jednym ze swoich utworów:
Mówisz: Niech sobie ludzie nie kochają Boga,
Byle im była cnota i Ojczyzna droga.
Głupiec mówi: Niech sobie źródło wyschnie w górach,
Byleby mi płynęła woda w miejskich rurach.

Myślenie nie boli, aczkolwiek czasem kosztuje i zawsze wymaga odwagi, zwłaszcza to myślenie samodzielne, czasem wbrew ogólnie przyjętym wzorcom, takie pod prąd. Natomiast powszechnie wiadomo, że z głównym nurtem są niesione tylko zdechłe ryby - te żywe, zdrowe i normalne płyną zawsze pod prąd.


środa, 19 października 2011

Moja polskość moją chlubą




jestem Polakiem, na dobre i na złe
wciąż idę po swoje,
ale pamiętam, gdzie wyrosłem.
w Pamięci jest siła zaklęta,
więc:
PAMIĘTAJ!
pamiętaj o kolorach białym i czerwonym
pamiętaj o symbolach orła i korony,
pamiętaj o Krzyżu i Ewangelii,
o Jasnogórskiej Królowej Narodu, którego imię Polska...

poniedziałek, 17 października 2011

patriotyzm - czy to słowo ma dziś jeszcze jakiś sens?



Czego się boisz? - zapytał. W jednej chwili w głowie pojawiły się setki myśli... Boję się tego, że będę zwykłym szarym człowiekiem. Tego, że nie spotkam osoby, która uczyni moje życie wyjątkowym... Także tego, że nie będę w stanie dawać radości osobom, które kocham. Boję się życia... Ale najbardziej boję się tego, że nigdy nie zrozumiesz, co chcę ci powiedzieć, bo jest to dla mnie za trudne.
- Boję się... pająków - odpowiedziała.



Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Mark Twain

* * *

Pewien młodzieniec pytał Mozarta, jak sie pisze symfonie.
- Jestes jeszcze za młody. Zacznij lepiej od ballad - odpowiedział kompozytor.
- Ale przeciez pan zaczał pisac symfonie, kiedy nie miał jeszcze dziesieciu lat! - zaprotestował młodzieniec.
- No, tak. Ale ja nikogo nie pytałem, jak to sie robi.


polactwo....
boli mnie to słowo bardzo....
jak robactwo....
ale nie znajduję innego, by wyrazić to, co czuję.....
za moja Ojczyznę wielu przelewało swoją krew, poświęcało życie, a dziś ktoś mi mówi, że w sumie to interesuje go tylko to, co się dzieje w kraju, gdzie aktualnie przebywa... czyli napchać swój brzuch i wygodnie się urządzić w życiu, w tym życiu... a jakiś Bóg, jakiś Honor, jakaś Ojczyzna... to takie trywialne pustosłowie...
ubi patria, quem bene...  polactwo.... albo robactwo....
Naród ginie, gdy znieprawia swojego Ducha....


poniedziałek, 3 października 2011

Bitwa pod Wizną, 40:1




Obrona Wizny rozegrała się w dniach 7-10 września 1939 roku w rejonie Wizny na północny wschód od Łomży. Bitwa ta, określana mianem Polskich Termopil, pomimo poważnej dysproporcji pomiędzy siłami polskich obrońców pod dowództwem kapitana KOPu Władysława Raginisa a siłami niemieckimi gen. Heinza Guderiana stała się jednym z najbardziej bohaterskich, lecz i najmniej znanych epizodów II wojny światowej. 720 żołnierzy polskich stawiało opór 42 tys. Niemców, co oznacza, że każdego jednego żołnierza polskiego atakowało 58 żołnierzy Wermachtu.

Przechodniu, powiedz Ojczyźnie, żeśmy walczyli do końca, spełniając swój obowiązek.

niedziela, 2 października 2011

chcę zaśpiewać mojemu Przyjacielowi pieśń...

pieśń o Jego miłości do Winnicy...
wspaniale przygotował tę Winnicę... okopał, oczyścił z kamieni, wypielęgnował, nawodnił i.... podarował...
Winnica to ogród, to raj, który powinniśmy wyhodować w tym życiu. Ale nawet to, do czego doszliśmy w życiu, nie jest ważniejsze od samego Boga. Nie ma raju bez wolności od Niego. Każde dobro staje się zasadzką, kiedy okazuje się bardziej pożądane niż Bóg.


Owoc winnicy w porównaniu z przyjaźnią z Synem właściciela całego świata jest doprawdy czymś znikomym, ale właśnie to jest groteskowo tragiczne, że marne przywiązania do bezwartościowych przyjemności są dla nas potężniejszymi kajdanami niż więzy miłości z Jezusem. Przyjemności zawsze grozi niebezpieczeństwo zawłaszczenia, dlatego święci woleli znosić przykrości, gdyż serce ich było wówczas wolne od tej pokusy.

Oddać Bogu cokolwiek, to oddać siebie, zatrzymać cokolwiek dla siebie, to stracić Bożą przyjaźń.

Izrael musiał opuścić Egipt, aby stać się narodem wybranym, Mojżesz musiał wyrzec się kariery na dworze faraona, by stać się prorokiem, Eliasz musiał porzucić sławę pogromcy 450 proroków Baala, by stać się godnym oglądania Boga na Horebie, Apostołowie musieli opuścić domy, pola i najbliższych, by stać się godnymi Chrystusa.
Nawet miłość łatwo bywa mylona z zależnością.
Wyrzeczenie daje człowiekowi to, czego zawsze bardzo pragnął – wolność. Wszyscy czujemy się zniewoleni, ale gdy przychodzi zerwać jakiekolwiek kajdany, krzyczymy: Nie!
Naród wybrany musiał wyrzec się nie tyle Egiptu, co bogów Egiptu: pracy i tyranii, bogów Asyrii: złości i wojny, bogów Babilonu: rozpusty i magii.
A ja? A ty? Jacy bogowie rządzą naszym sercem?


sobota, 1 października 2011

wiek XXI


Our phone ~~ wireless!
Cooking ~~ fireless!
Food ~~ fatless!
Dress ~~ sleeveless !
Youth ~~ jobless!
Leaders ~~ shameless!
Relations ~~meaningless!
Attitude ~~ careless!
Feelings ~~ heartless!
Education ~~ valueless!
Children ~~ mannerless !
Everything is becoming LESS
But still,
Our Hopes are ~~ ENDless.
In fact I am speechless.
But let's not be Godless...


czwartek, 15 września 2011

Scio me nihil scire


Keep this in mind the next time you are about to repeat a rumour or spread gossip.

In ancient Greece, Socrates (469 - 399 BC) was widely lauded for his wisdom.
One day an acquaintance ran up to him excitedly and said, "Socrates, do you know what I just heard about Diogenes?"
"Wait a moment," Socrates replied, "Before you tell me I'd like you to pass a little test. It's called the Triple Filter Test."
"Triple filter?" asked the acquaintance.
"That's right," Socrates continued, "Before you talk to me about Diogenes let's take a moment to filter what you're going to say. The first filter is Truth. Have you made absolutely sure that what you are about to tell me is true?"
"No," the man said, "Actually I just heard about it."
"All right," said Socrates, "So you don't really know if it's true or not. Now let's try the second filter, the filter of Goodness. Is what you are about to tell me about Diogenes something good?"
"No, on the contrary..."
"So," Socrates continued, "You want to tell me something about Diogenes that may be bad, even though you're not certain it's true?"
The man shrugged, a little embarrassed. Socrates continued, "You may still pass the test though, because there is a third filter, the filter of Usefulness. Is what you want to tell me about Diogenes going to be useful to me?"
"No, not really."
"Well," concluded Socrates, "If what you want to tell me is neither True nor Good nor even useful, why tell it to me or anyone at all?"
The man was bewildered and ashamed. This is an example of why Socrates was a great philosopher and held in such high esteem.

It also explains why Socrates never found out that Diogenes was shagging his wife.


Sokrates to bardzo ciekawa postać. Choć nie pozostawił po sobie żadnego pisma, jednakże nikt nie kwestionuje jego historyczności. Jego poglądy znamy tylko z przekazów jego uczniów, różniących się co prawda w szczegółach, co nie przeszkodziło w stworzeniu tzw. poglądów sokratejskich.
A zatem - wiemy, że Sokrates wierzył w nieśmiertelność duszy (jego uczniem był Platon - twórca monizmu), krytykował państwo - twierdził otwarcie, że demokracja to rządy głupców - z czym osobiści bardzo się zgadzam :) Wolność słowa jest czynnikiem większej efektywności państw demokratycznych, aby jednak w pełni mogły się ujawnić pozytywne jej skutki, konieczne jest pobudzenie obywateli do krytycyzmu (w tym samokrytycyzmu) i samodzielności intelektualnej. Dalej uważał, że cnota jest dobrem najwyższym, o które człowiek winien zabiegać, nie licząc się z niebezpieczeństwami i śmiercią.
Czyż nie wstydzisz się dbać o pieniądze, sławę, zaszczyty, a nie o rozum, prawdę i o to, by dusza stała się najlepsza? - głosił na Ateńskim rynku...

niedziela, 11 września 2011

10 tysięcy talentów

Ile to jest 10 tysięcy talentów?

Jeden Talent to waga złota lub srebra równa trochę więcej niż 34  kg.
A zatem 10 tys. talentów to 342 tysiące 720  kg złota lub srebra czyli ponad  342 tony!
Cena podstawowa złota monetarnego - 1 gram wg NBP w dzisiejszych czasach wynosi 124 zł.
Zatem:
1 kg złota = 124 tysiące zł.
Oznacza to, że:
10 tysięcy talentów = 42 miliardy 507 milionów 561 tysięcy 600 złotych (42 507 561 600,00 zł.).
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej kwoty...


Gdy Izaak był w Gerarze, oczyszczał studnie wykopane jeszcze przez Abrahama. Filistyni zasypywali je ziemią, ale Izaak natychmiast je oczyszczał. Czynił to dotąd, aż Filistyni przestali brudzić wodę. Tak uprzykrzają nam życie złe duchy. One są takimi Filistynami wrzucającymi do studni naszego serca ziemię złości. Zanieczyszczają uczucia i gdy doświadczymy czegoś nieprzyjemnego, „dosypują” oskarżenia, pretensje, żale, mącą wnętrze niepokojem, powiększają w naszej wyobraźni krzywdy.
Nie pozwól, aby niepowodzenie stało się klęską, nie powiększaj w swoim wnętrzu rozmiarów przykrości, które przeżyłeś. Nie myśl i nie działaj, jakbyś był bezwolną ofiarą wypadków z przeszłości.
Przeszłości nie zmienisz, ale możesz zmienić swoje podejście do niej i oczywiście przyszłość.
Nigdy nie pozbędziesz się złości, jeśli nie nauczysz się żyć przebaczeniem, a przebaczenie to wola pokochania kogoś. Za każdym razem, kiedy spotykasz tę osobę, staraj się wskrzeszać łagodność i wolę przyjęcia jej, a odrzucaj, na ile potrafisz, filistyńskie błoto urazów.
Zrezygnuj z roszczenia, nie chowaj w sobie urazy. Pomyśl sobie, że skoro przebaczyłeś tej osobie, to znaczy, że już nic nie jest ci winna! To tak, jak z długiem pieniężnym.


środa, 22 czerwca 2011

woda z klasztornej studni


Opowiadają, że do świętego Wincentego Ferreriusza przyszła kiedyś pewna kobieta i zaczęła się uskarżać na swego męża. – On jest taki nieznośny i gderliwy, że dłużej już z nim nie wytrzymam. Święty postanowił dać jej środek, który miał sprawić, że do ich domu wróci pokój. – Idź do naszego klasztoru – powiedział – i powiedz furtianowi, żeby dał ci trochę wody z klasztornej studni. A kiedy twój mąż wróci do domu, wypij odrobinę tej wody. Trzymaj ją jednak ostrożnie w ustach, a zobaczysz rzecz niebywałą. Kobieta wiernie wykonała polecenie Świętego. Kiedy mąż wrócił do domu i zaczął dawać upust swej niecierpliwości i złemu samopoczuciu, żona szybko sięgnęła po cudowną wodę i zacisnęła wargi, aby nie uronić z ust ani kropli. I rzeczywiście, wkrótce mąż zamilkł. Tego wieczoru burza minęła nadzwyczaj szybko. Jeszcze kilka razy kobieta użyła tajemniczego środka; zawsze z tym samym cudownym skutkiem. Mąż od tej pory stał się dużo lepszym człowiekiem, a nawet zaczął podziwiać jej łagodność i cierpliwość. Kobieta poszła ponownie do świętego Wincentego, by opowiedzieć mu o działaniu cudownej wody. Święty wyjaśnił jej: – Woda z klasztornej studni nie sprawiła żadnego cudu. Cud zawdzięczasz milczeniu. Wcześniej swoimi odpowiedziami doprowadzałaś męża do pasji. Twoje milczenie wyciszyło go i złagodziło jego zachowanie.

poniedziałek, 2 maja 2011

błogosławiony Jan Paweł II


Shema Israel!

Tu sei mio figlio, io oggi ti ho generato.

Io gli sarò Padre ed Egli mi sarà Figlio.

Dice Isaia: "Signore, tu sei nostro Padre: noi siamo argilla e tu Colui
che ci dà forma; tutti noi siamo opera delle tue mani".

Shema Israel!

Sion ha detto: "Il Signore mi ha abbandonato, il Signore mi ha dimenticato". Si dimentica forse una donna del suo bambino? Anche se ci fosse una donna che si dimenticasse, io invece
non ti abbandonerò mai.

Shema Israel!

È significativo che nei brani del profeta Isaia la paternità di Dio si arricchisca di connotazioni che si ispirano alla maternità.
Gesù annuncia molte volte la paternità di Dio nei riguardi degli uomini
riallacciandosi alle numerose espressioni contenute nell'Antico Testamento.
Per Gesù, Dio non è solamente il Padre d'Israele, il Padre degli
uomini, ma il Padre suo, il Padre mio.

Pater noster qui es in coelis,
sanctificetur nomen tuum.
Adveniat regnum tuum,
fiat voluntas tua,
sicut in coelo et in terra.
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie,
et dimitte nobis debita nostra,
sicut et nos dimittimus debitoribus nostri,
et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

sobota, 23 kwietnia 2011

moc Wielkanocy


Zmartwychwstały Chrystus zawiera w sobie nowe człowieczeństwo:
ostateczne, wspaniałe tak Boga wobec nowego człowieka.
Co prawda ludzkość żyje jeszcze w starym, ale wykracza już poza to stare,
żyje, co prawda, jeszcze w świecie śmierci, ale wykracza już poza śmierć,
żyje jeszcze w świecie grzechu, ale jest już ponad grzechem.
Noc jeszcze nie minęła, ale już dnieje.
Dietrich  Bonhoeffer

piątek, 22 kwietnia 2011

Pascha 2011

wciąż łapię się na tym, że nie każde przejście jest Paschą. można przechodzić, biegać, skakać, jeździć na nartach, pomagać innym, kołysać się na linie, można dbać o płomień Paschału, robić wiele innych rzeczy i rozmijać się z Jezusem, pozostawiając Go samotnym i opuszczonym. przejść znaczy czasem - zatrzymać się.
„jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” - bez tego zatrzymania, mimo cudownych dekoracji, kwiatów, świec, kadzideł i straży, Jezus dalej samotny i opuszczony, jak obnażony ołtarz pośrodku wypełnionego tłumem kościoła.


swój obraz „Droga na Kalwarię” Pieter Bruegel ukończył w 1564 roku. w zaskakujący sposób pokazuje scenę upadku Jezusa pod ciężarem krzyża w drodze na Golgotę. szeroka panorama obejmuje niderlandzki pejzaż i tłum postaci ubranych w stroje właściwe dla czasów współczesnych Brueglowi, którzy zebrali się jak na widowisko przeznaczone ku rozrywce gawiedzi. kaźń Jezusa przypomina częste w XVI wieku egzekucje publiczne. po lewej stronie u góry obrazu widać miasto otoczone murami i drzewo z zielonymi liśćmi, symbolizujące życie, w prawym górnym rogu krąg gapiów wyglądających z dala jak stado kruków i pień z zawieszonym kołem, do którego przywiązywano skazańców – to drzewo oznacza śmierć.
nad całym pejzażem wznosi się góra z wybudowanym na niej młynem, który ma symbolizować Stwórcę przyglądającego się światu z wysoka. ciekawa myśl - Bóg jako młynarz, Pierwszy Poruszyciel, ten, który wszystko wprawa w ruch - ex motu... wielkie koła historii w tym Boskim młynie ziarna czasu zamieniają się w mąkę, z której powstanie chleb, pokarm Pielgrzyma zdążającego ku wieczności... a na pierwszym planie u dołu obrazu znajduje się bolejąca Maria, Maria Magdalena i św. Jan. gdzież więc jest Ten, który zmierza ku szczytowi Kalwarii?
Jezus znajduje się w centrum obrazu, lecz jest mało widoczny. niezwykłe odkrycie, uderzająca prawda...
dokładnie tak, jak w mojej codzienności. tyle się wkoło dzieje, życie toczy się wartkim strumieniem, tyle spraw do pozałatwiania, tyle planów do zrealizowania... a Jezus? no On tam gdzieś upada - niby w środku, niby najważniejszy - NIBY W CENTRUM, a jednak... taki mało widoczny. ten, który zwycięża szatana, pokonuje śmierć, daje życie, jest sensem mojej codzienności, a taki mało widoczny...

niedziela, 10 kwietnia 2011

był taki rok. 2010 rok.

19 października 1986 r. na terytorium RPA rozbił się Tu-134 z prokomunistycznym prezydentem Mozambiku Samora Moisés Machel'em i innymi oficjelami na pokładzie (oprócz niego w samolocie znajdowały się 43 osoby, w tym kilkunastu ministrów i innych ważnych urzędników tego państwa). maszyna roztrzaskała się, odchyliwszy się wcześniej o 37 stopni od właściwego toru lotu, a piloci obniżali samolot, zachowując się tak, jakby nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują. zignorowali też sygnał ostrzegawczy GWPS, który włączył się 32 sekundy przed upadkiem. katastrofa miała miejsce w górach Lebombo, 65 km na zachód od celu podróży. co ciekawe, wypadek ten, a właściwie - jak się później okazało - zamach, przeżyło dziewięcioro pasażerów oraz jeden członek załogi; śmierć jednak poniósł prezydent Machel wraz z ministrami i wysokimi przedstawicielami rządu Mozambiku.
po katastrofie południowoafrykańska policja zabrała wszystkie czarne skrzynki, odmawiając poddania ich niezależnemu badaniu. oficjalny raport przygotowany przez śledczych RPA do złudzenia przypominał ustalenia sowietów ws. katastrofy pod Smoleńskiem. jego tezy były następujące:
1) samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny,
2) wykluczono akt terroru lub sabotażu,
3) załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu,
4) załoga zignorowała ostrzeżenia GWPS.
sowieci, którzy w katastrofie stracili wiernego sojusznika, gwałtownie oprotestowali raport komisji południowoafrykańskiej. oskarżyli władze RPA o zamach polegający na… zakłóceniu sygnału satelitarnego samolotu. wskazywały na to okoliczności wypadku, bardzo przypominające skądinąd to, co wydarzyło się 24 lata później, 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem.
po kilkunastu latach okazało się, że w tym akurat przypadku rację mieli komuniści. otóż w styczniu 2003 r. Hans Louw, były agent służb specjalnych rasistowskiego reżimu RPA, przyznał, że samolot został strącony wskutek celowego zakłócenia sygnału satelitarnego przez południowoafrykańskich agentów. dodał, że w wypadku niepowodzenia ataku maszyna miała zostać zestrzelona przez jedną z dwóch specjalnych ekip.

a teraz zagadka logiczna...
wskaż 10 szczegółów, którymi różnią się te dwa zdjęcia:





obie fotografie pokazują wraki samolotów Tupolew. pierwsze zdjęcie to wrak samolotu Tu-204 (100) rosyjskich linii Aviastar po katastrofie, jaka miała miejsce przy podejściu do lądowania dnia 22.03.2010 pod Moskwą w wyniku której samolot Tu-204 (100) został poważnie uszkodzony, ale wszyscy (!!!) wyszli z życiem - niektórzy z niewielkimi obrażeniami. w przeciwieństwie do kpt. pil. Protasiuka pilot samolotu linii Aviastar nie korygował prędkości schodzenia, lecz "posadził" maszynę bez świadomości, że zderza się z ziemią, z pełną prędkością pionową i poziomą. Kadłub pokazanego wyżej Tu-204 przełamał się, ale mimo to wszyscy przeżyli.

drugie zdjęcie to oczywiście szczątki rządowego Tu-154(M) który był samolotem o porównywalnej masie, ale mniejszym, bardziej kompaktowym, o mocniejszej konstrukcji. maszyna ta, w wyniku "błędu pilotów" po zetknięciu się z ziemią tuż przed płytą lotniska - czyli podchodząc do lądowania, czytaj: pełna świadomość i całkowita gotowość manewrowa załogi - dosłownie rozpadła się sama na drobne kawałki, rozrzucone w odległości 700 do 800 m i nikt z pasażerów ani członków załogi nie przeżył tego wydarzenia. mało tego, tylko 24 ciała z 96 można było normalnie zidentyfikować. i nie było też żadnej potężnej eksplozji w wyniku której mogłyby powstać takie zniszczenia...

czy ktoś o zdrowych zmysłach i posługując się zdroworozsądkową logiką nadal twierdzi, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek?

czwartek, 31 marca 2011

o pewnym pechowym nosorożcu

był sobie kiedyś pewien smutny nosorożec. a czemu był smutny? pewno trudno się domyślić. odpowiedź jednak jest stosunkowo prosta. nosorożec był smutny, bo nie umiał fruwać!  :)
historia o smutnym nosorożcu to temat bajki pt.: "Kto z was chciałby rozweselić pechowego nosorożca?" jaką Leszek Kołakowski napisał w roku 1966 dla swej córki.
bajkę czyta się świetnie a i przesłanie jest doskonałe. nie tylko dla dzieci. chyba bardziej nawet dla dorosłych. jak to jest, że tęsknimy za czymś, czego nie posiadamy i zwykle nigdy mieć nie będziemy, a nie cieszymy się z tego, co jest nam dane? temat akceptacji samego siebie to klucz do rozumienia świata. pogodzić się z własnymi ograniczeniami i rozwijać swoje talenty to podstawa bycia szczęśliwym, czyli - inaczej mówiąc - życia w zgodzie z samym sobą. wielu ludzi żyje jakby 'przesunięci w czasie'. są tacy, którzy żyją historią, ostatnimi wakacjami, wspomnieniami, minionymi doświadczeniami czy przeżyciami z przeszłości. można by rzec - 'przesunięci w czasie' są niewolnikami historii. są też tacy, którzy żyją tylko przyszłością, swoimi marzeniami, oczekiwaniami, planami często zupełnie nierealnymi. ci, z kolei, są 'przesunięci' do przodu, w przyszłość. a życie toczy się tu i teraz, hic et nunc. dziś kochamy, dziś cierpimy, dziś cieszymy się i dziś płaczemy. dziś odczuwamy radość i nadzieję. dziś też tworzymy nasze jutro. warto wiec dziś wykorzystać to, co otrzymaliśmy, cokolwiek to jest. kto wiec rozweseli nosorożca?

a na koniec zagadka.
zgadnij, który z nich jest smutny?


wiadomo - ten, który ma żonę...  ;)



piątek, 11 marca 2011

bez-silność

Włodzimierz Nowak, jeden z polskich dziennikarzy faktu powiedział w jednym z wywiadów: "parę lat temu, kiedy bezrobocie u nas szalało, byłem w Człuchowie - czarnej dziurze popegeerowskiej biedy. W takim warszawskim wyobrażeniu bieda jest skromna, ale szlachetna i chociaż króliki hoduje, a nie siedzi i nic nie robi. A ja wiem, że bieda jest brudna i niechlujna, bo się biedzie nic nie chce, przecież bieda też ma prawo do ciężkiej depresji, i to nieleczonej. Więc siedziałem w takiej ciemnej i zimnej chałupie, stał przede mną były traktorzysta i mówił całkiem serio, że on dużo czyta i wie, że ludzi na świecie jest za dużo i że jest taki światowy plan, żeby część ludzi wyginęła, a że Polska wchodzi teraz do Europy, musi część tego planu wykonać. I padło właśnie na nich, na byłych pegeerowców. Tego samego dnia wróciłem do Poznania i rodzina wyciągnęła mnie do rozświetlonego centrum handlowego, wtedy to jeszcze robiło wrażenie. Otworzyłem moją torbę i wyleciał z niej smród tamtej chałupy. Pomyślałem sobie, że gdyby ci ludzie teraz wyskoczyli z mojej torby, toby im serce pękło. Torbę szybko zamknąłem. I nie wiedziałem, jak to wszystko opowiedzieć. Jak to przetłumaczyć. Jak zawracać głowę tym, którzy pchają pełne wózki, tamtymi spod Człuchowa."

zacytowałem tę wypowiedź bo doskonale oddaje ona to, jak ja czasem (całkiem często ostatnimi czasy) czuję się stają przed Ludem, któremu mam głosić Słowo Boże. jak przetłumaczyć, jak opowiedzieć to, co jest od nas tak odległe? jak zawracać głowę Życiem Wiecznym tym, którzy tak kurczowo trzymają się tego życia. jak mówić o nieśmiertelnej Wieczności do tych, co uganiają się za doczesnością, która jest jak garść prochu, jaki tak ochoczo przyjmowali wczoraj na swoje głowy?

*** 
Kiedyś przybył prorok do pewnego miasta z zamiarem nawrócenia jego mieszkańców.
Początkowo ludzie słuchali jego kazań, ale po trosze zaczęli się oddalać,  tak, że w końcu nie było nikogo, kto słuchałby słów proroka.
Pewnego dnia jakiś przybysz powiedział do proroka:
- Dlaczego ciągle przemawiasz? Nie widzisz, twe posłannictwo jest niemożliwe?
Prorok odpowiedział:
- Na początku miałem nadzieję, że można ich zmienić.
Ale teraz, jeśli nawołuję nadal, to tylko po to, by oni mnie nie zmienili.
Anthony de Mello

 ***
prochem jesteś i to takim prochem bez-silnym...


a te obrazy poruszyły mnie bardzo... to tak w klimacie odkrywania tego, co ważne...
bo przecież w Wielkim Poście nie chodzi ani o chwilowe zmiany, ani o nagłą rewolucję, lecz o odnowę, która powinna rozlewać się na kolejny rok mojego pielgrzymowania ku Ojczyźnie. 

czwartek, 10 marca 2011

kto odkrył Amerykę?


Kiedy za oknem zamieć i zawierucha, cóż lepszego dla człowieka, jak tylko... postawić żagle i udać się ku nowym lądom...
powszechnie zwykło się uważać, że Amerykę odkrył Krzysztof Kolumb. i w jakimś sensie jest to prawda, Cristóbal Colón odkrył Amerykę ... ale dla potrzeb Starego Kontynentu. rok 1492 w którym Cristóbal dopłynął do brzegów Nowej Ziemi - wyspy Guanahani (San Salvador, dziś Watling w archipelagu Bahamów) położonej ponad 600 km od wybrzeży Florydy - jest też symboliczną datą końca Średniowiecza (mojego ulubionego okresu w dziejach świata) a początkiem Odrodzenia, czyli Renesansu.

okazuje się jednak, że do Ameryki 70 lat przed Kolumbem dotarli CHIŃCZYCY! Chińczycy odkryli także Australię 350 lat przed Cookiem! Mało tego - Chińczycy dotarli do Cieśniny Magellana 60 lat przed narodzinami Magellana! 8 marca 1421 roku największa flota, jaką widział ówczesny świat, wyruszyła z Chin. 107 wielkich okrętów pod dowództwem cesarskiego eunucha, admirała Zheng He ( 鄭和 ) wyruszyła, by wypełnić misję cesarza: dopłynąć do krańców Ziemi, odebrać trybut od „zamorskich barbarzyńców” i zjednoczyć cały świat w konfucjańskiej harmonii. te wielkie dżonki (największe dochodziły do 400 stóp) Chińczycy nazywali „bao chuan”- „statki skarbu”, przewoziły bowiem bardzo cenny ładunek: porcelanę, jedwabie, dzieła sztuki, które były wymieniane na pożądane przez Chińczyków artykuły: kość słoniową, rogi nosorożca, rzadkie drzewa, kadzidła, medykamenty, perły czy kamienie szlachetne. Zheng He wypełnił rozkaz: w dwa lata opłynął kulę ziemską a uczestniczący w wyprawie kartografowie uwiecznili wszystkie trasy na mapach. ale kiedy Zheng He w 1423 roku powrócił do Pekinu, cesarz Yongle nie już sprawował już rządów. w czasie, gdy Zheng He opływał glob ziemski, konfucjańscy urzędnicy, którzy opanowali wszystkie wyższe szczeble chińskiego rządu i byli w stanie politycznej walki z eunuchami, którzy byli uważani za skorumpowanych i niemoralnych, bo to oni popierali handel i byli uważani za chciwych. w przeciwieństwie do uczonych, którzy zawdzięczali swą pozycję biegłości w czytaniu starych 2 000 letnich tekstów. Eunuchowie nie posiadali takich korzeni, stąd byli bardziej otwarci i postępowi. bez wątpliwości można dziś rzec, że ci cnotliwi, nieprzekupni uczeni 15 wieku osadzili Chiny na zgubnym kursie. gdy w roku 1424 zmarł Yongle, Chiny doznały serii brutalnych walk. dziedzic cesarza umarł w podejrzanych okolicznościach i ostatecznie uczeni odnieśli zwycięstwo. położyli kres podróżom Zhen He, zatrzymali budowę statków. by zapobiec jakiemukolwiek powrotowi podróży (co uznawane było za powrót do przestępstwa), zniszczyli wszystkie dokumenty podróży Zheng He i z poparciem nowego cesarza przystąpili do demontowania marynarki wojennej Chin. marzenia o morskim imperium rozciągającym się od Afryki po Japonię legły w gruzach. zamiast ogłosić światu swe wielkie dokonanie, Chiny zamknęły się w izolacji na 600 lat. relacje z podróży zniszczono, flotę rozwiązano. wydawało się, że bezcenne mapy przepadły na zawsze. na szczęście zostały jednak ocalone. z ich kopii korzystali Kolumb, Dias, da Gama, Magellan i Cook. W latach 1405 – 1433 Zheng He dokonał 7 zdumiewających, odkrywczych podróży. jego wyczyny niezbicie pokazują, że Chiny miały odpowiedni potencjał, środki oraz niezbędne umiejętności nawigacyjne, by zbadać świat. ich technika, wiedza były na znacznie wyższym poziomie, niż np. w Europie.
chińscy żeglarze korzystali z bardzo doniosłego wynalazku, jakim był kompas, zwany też „łyżką wskazującą południe”. na morzu chińscy marynarze używali głównie kompasów wodnych, składających się z małej miski napełnionej wodą „Yang” – morską wodą wziętą od strony nawietrznej statku - dosyć oryginalnie, łatwiej byłoby od zawietrznej, no ale tam przecież oddaje się hołd Neptunowi  :) - oraz z igły magnetycznej w kształcie płaskiej ryby, która była delikatnie położona na wodzie, gdzie powoli dryfowała wskazując kierunek północ – południe.chińscy żeglarze potrafili także mierzyć prędkość, długość i szerokość geograficzną, a co za tym idzie - sporządzać dokładne mapy. do liczenia używali liczydeł.
chińskie statki miały też inne ciekawe i nowatorskie rozwiązania. były zaopatrzone w wodoszczelne komory pod pokładami, które chroniły je od zatopienia. stosowali  tzw. zrównoważony ster a kształt dna statków przypominał literę "V"; budowali także statki o płaskim dnie. niektóre jednostki były opancerzone a wszystko to po to, by umożliwić im bezpieczną podróż na duże odległość.


A przed Chińczykami - bo około 1000 roku po narodzeniu Chrystusa - do Ameryki dotarła Gudridur Thorbjarnardottir, nazywana Apostołką Islandii. Gudridur wyruszyła w podróż do Ameryki śladami Wikingów by chrystianizować pogańskie ludy tam mieszkające. nie odniosła jednak w Ameryce spektakularnego sukcesu ewangelizacyjnego. jedynie co jej się udało, to ochronić własną głowę przed gniewem Indian, podburzanych przez szamanów, zaniepokojonych tę nową nauką. powróciła więc po jakimś czasie na Islandię, po czym podjęła kolejną wyprawę - tym razem do Rzymu. tam spotkała się z papieżem i zdała mu relacje z swojej misji w Ameryce. własne doświadczenia podróżnicze i ewangelizacyjne opisała później w jednej ze sag, którą do dziś można przeczytać.

jeszcze wcześniej do Ameryki dotarli Wikingowie. L'Anse aux Meadows, z francuskiego "L'Anse-aux-Méduses" ("Zatoka Meduz"), to miejsce w najbardziej wysuniętej na północ części Nowej Fundlandii w Kanadzie, gdzie w ubiegłym wieku odkryto ślady wioski Wikingów. przypuszczalnie osada ta była półlegendarną Winlandią, którą założył Leif Eriksson ok. roku 1000, czyli około 500 lat przed wyprawą Kolumba, lecz niektórzy historycy kwestionują taki pogląd. osada w L'Anse aux Meadows składała się z co najmniej ośmiu budynków, w których znajdowała się kuźnia i miejsce do obróbki metali, a także tartak wspierający małą stocznię. saga opisuje próbę skolonizowania nowych ziem przez Thorfinna Karlsefni, w której wzięło udział 135 mężczyzn i 15 kobiet. narzędzia krawieckie i dziewiarskie znalezione na miejscu oznaczają, iż faktycznie w osadzie obecne były kobiety. być może to właśnie w tej osadzie mieszkała Gudridur Thorbjarnardottir. nie można jednak stwierdzić tego z całą pewnością ponieważ sagi nie precyzują jasno tamtych wydarzeń. osada zamieszkana była jedynie przez 2 lub 3 lata.


ale to jeszcze nie wszystko. był już Krzyś Kolumb, byli Chińczycy pod wodzą Zheng He, była Islandka  Gudridur Thorbjarnardottir, byli Wikingowie ze swoim walecznym Leif Erikssonem (nie mylić z Sony-Ericssonem). a tak naprawdę Amerykę to Ruski odkryli.... ponad 5 tysięcy lat temu poprzez zamarzniętą cieśninę Beringa do Ameryki dotarli po raz pierwszy mieszkańcy Syberii. byli to Mongoloidzi tj. ludność rasy żółtej. oni też sprowadzili tam konia, który zrobił tak zawrotną karierę na preriach Ameryki. a wiec podsumowując ten cały wywód - jasno z tego wynika, że Amerykę Ruski odkryli i już... :) i proszę mi więcej nie pisać, że Amerykę odkryłem, choć niedawno z Niej wróciłem...
a zdjęcie z tej wyprawy publikowałem w jednym z poprzednich postów.

sobota, 19 lutego 2011

ludzka aktywność potężnym czynnikiem geologicznym

nadszedł moment, w którym człowiek stał się głównym czynnikiem kształtującym planetę. w sposób decydujący wpływa na wygląd powierzchni Ziemi, skład atmosfery, globalną temperaturę, florę i faunę lądową i morską. dlatego od 200 lat żyjemy w nowym okresie geologicznym – antropocenie – uważa francuski pionier klimatologii i glacjologii prof. Claude Lorius.
żyjemy więc w antropocenie - za sprawą człowieka powstają nowe skały – beton, makadam, asfalt, stopy metali i połączenia pierwiastków niewystępujące w przyrodzie.
szkoda tylko, że człowiek wciąż jest taki nieporadny względem samego siebie... niby antropocen - potrafimy przeobrażać środowisko naturalne, zmieniać świat wokoło nas, tylko jakoś nie radzimy sobie ze zmianą naszego jestestwa...

poniedziałek, 14 lutego 2011

przebudzenie

Przypuśćmy, że któregoś dnia ktoś puka do drzwi mego pokoju:
— Proszę wejść — mówię.
— Czy wolno zapytać kim Pan jest?
On zaś odpowiada:
— Jestem Napoleonem.
— Czy to nie ten Napoleon...
— Ten właśnie. Bonaparte. Cesarz Francji.
— Co też pan mówi! — odpowiadam i myślę, że lepiej wobec tego faceta mieć się na baczności.
— Może Wasza Wysokość raczy usiąść — mówię.
— Słyszałem, że ksiądz nieźle sobie radzi z rozwojem duchowym. Mam problem natury duchowej. Obawiam się, że teraz trudniej mi będzie ufać Bogu. Moja armia walczy w Rosji, a ja spędzam bezsenne noce, zastanawiając się, jak to się zakończy.
— No tak, Wasza Wysokość, mógłbym coś na to poradzić. Sugerowałbym raczej przeczytanie rozdziału szóstego według Mateusza: Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną, nie pracują ani przędą.

W tym momencie zaczynam zastanawiać się, kto jest bardziej szalony, ten facet, czy ja. Ale brnę dalej z tym lunatykiem.

Tak właśnie na początku postępuje wobec ciebie mądry guru. Towarzyszy ci, traktując serio twoje problemy. Otrze kilka łez z twoich oczu. Jesteś wariatem, ale jeszcze o tym nie wiesz. Wkrótce musi nadejść chwila, kiedy wytrąci ci z ręki broń i powie:

— Skończ z tym. Nie jesteś Napoleonem.

Aby wejść twórczo w świat ludzkich uczuć, trzeba powiedzieć sobie: Nie jestem Napoleonem. Nie mogę już więcej udawać. Jestem chory, poraniony, ubogi, zależny, jestem wariatem. Wejście w świat ludzkich uczuć domaga się więc od nas rezygnacji z kształtowania siebie na własny obraz i na własne podobieństwo, z pogoni za własną wielkością (Ps 131).

Przebudzenie to duchowość. Ludzie najczęściej śpią, nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie, żyją śniąc, nie budzą się zawierając małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości rozumienia niezwykłości i piękna ludzkiej egzystencji. (...) Większość ludzi twierdzi, że pragnie jak najszybciej opuścić przedszkole, ale nie wierz im. Nie mówią prawdy. Jedyne, czego naprawdę chcą, to to, by naprawić im popsute zabawki. Oddaj mi moją żoną, przyjmij mnie znowu do pracy, oddaj mi moje pieniądze, zwróć mi moją wcześniejszą reputację. Tego właśnie naprawdę chcą.

Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć. W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie powrotu do zdrowia, leczenie bowiem jest bolesne i wymaga wyrzeczeń. Przebudzenie, jak wiadomo, nie jest rzeczą najprzyjemniejszą. W łóżku jest ciepło i wygodnie. Budzenie irytuje nas.

całość zaczerpnięto z książki Anthony de Mello pod tytułem Przebudzenie


nikt nie rusza w rejs póki nie ma w nim tęsknoty za nowymi lądami... żeby można było dokonać jakiejkolwiek zmiany potrzebne są dwa czynniki: niezgoda na to, gdzie jest, kim jest oraz tęsknota za tym, gdzie może być, kim może być. rzeczą przydatną jest też kompas, żeby się nie pogubić na rozstajach...

niedziela, 9 stycznia 2011

wyszperane w sieci...

taka refleksja na początek roku - fragment artykułu Stanisława Morgalla, jezuity, na który trafiłem gdzieś w cyberprzestrzeni...

"intelektualny cyklon" (ostatnio pod postacią rewolucji seksualnej i technologicznej) nie przestaje krążyć po naszej rzeczywistości i jak nowoczesny kombajn rozbija wszystko na elementy pierwsze, nie tylko kobiecość i męskość. To, co dawniej było całością, dziś leży w kawałkach i nijak nie daje się skleić z powrotem. Te elementy pierwsze - jak pierwotna glina - wołają o ręce garncarza, a tych nie brakuje. Techniczne możliwości stanowią pokusę, której nie sposób się oprzeć, nie mając dawnych zasad moralnych i kryteriów wyboru. Zwycięża maksyma: jeśli coś jest możliwe, to nie może być zakazane.

Jakiś czas temu dzięki pigułce antykoncepcyjnej seksualność została oddzielona od prokreacji i miłości. Dalej, prokreacja została oddzielona od współżycia między kobietą a mężczyzną, a rodzicielstwo biologiczne od fizycznego. Także rodzicielstwo coraz częściej oddziela się od rodziny (samotne matki, rzadziej samotni ojcowie), a obecnie małżeństwo i rodzinę wyzwala się od tradycyjnego modelu heteroseksualnego (związki partnerskie). I żadna to pociecha, że nie chodzi o zjawiska masowe (dzięki Bogu natura bierze górę nad tą nową "kulturą", bo nadal poczynamy i rodzimy się w sposób naturalny i w klasycznych rodzinach), gdyż idzie tu przede wszystkim o zmianę naszej mentalności. Dobrą ilustracją może być nawet ten feministyczny podział na płeć (sex) i rodzaj (gender). O ile bowiem płeć - męską lub żeńską - dość łatwo określić, o tyle z kobiecością i męskością (odpowiedniki ang. gender, [pol. rodzaj], dotyczy cech nabytych, ról społecznych i kontekstu kulturowego) jest już o wiele trudniej. Każda bowiem kultura i epoka tworzyła własne, często ściśle określone wzorce kobiecości i męskości. To skądinąd logiczne rozróżnienie może być wykorzystane ideologicznie jako doskonałe usprawiedliwienie dla... zupełnej swobody seksualnej. Skoro płeć wrodzona nie determinuje naszej orientacji seksualnej, a schematy rodzajowe można swobodnie kształtować (na przykład z hetero- na homo- lub biseksualne), to w konsekwencji człowieka można ugniatać jak glinę wedle dowolnych wzorców i mód. I mamy relatywizm wcielony.

Ironią losu jest to, że świat wyzwolony przez rewolucję obyczajową minionego wieku z okowów pruderii i obłudy wcale nie okazał się lepszy od poprzedniego. I nikłą jest pociechą fakt, że na przykład niektóre agresywne feministki lat siedemdziesiątych zostały zmuszone do zmitygowania swoich radykalnych poglądów, nierzadko po tak zwyczajnych doświadczeniach, jak małżeństwo czy macierzyństwo; na przykład Mary Kay Blakely w jej książce Amerykańska mama, a nawet Gloria Steinem, która w końcu wyszła za mąż. Zaś głosiciele swobody seksualnej dziś uznają wartości dawno przebrzmiałe. Prosto ujął to ostatnio francuski filozof Pascal Bruckner: "Rację mieli w swej mądrości nasi przodkowie: o trwałości związku nie może decydować pożądanie i namiętność. Wpływa na nią co innego: posiadanie dzieci, wspólne projekty, wspólne zainteresowania, wzajemna przyjaźń, szacunek".

Odcięcie od biblijnych pierwowzorów i całej judeochrześcijańskiej tradycji owocuje ogólną dezorientacją i co gorsza - porzuceniem etosu pielgrzyma na rzecz etosu konsumenta. Gdy znikają kolejne tradycyjne kryteria i normy postępowania, dla niektórych stereotypy i przesądy, na sumienie jednostek spadają ciężary nie do uniesienia. A ponieważ człowiek z natury skłonny jest do szukania wygody, dlatego podąża za tym, co łatwiejsze i bliższe ciału. Taka w uproszczeniu jest geneza dzisiejszych "izmów", tj. ideologii skrojonych do wymiarów pojedynczego człowieka: egoizmu, hedonizmu, indywidualizmu, seksualizmu, konsumpcjonizmu.

Tej smutnej rzeczywistości trzeba przeciwstawić chrześcijańską nadzieję, która oparta jest na głębokiej wierze w Boga i szacunku do natury, której On jest Twórcą. Tytułowa kobiecość i męskość okazują się najprostszym i zarazem najmocniejszym narzędziem w tym sporze o człowieka, bo są to wyrazy nie jakiegoś kulturowego stereotypu (gender), ale stwórczego zamysłu Boga, przejaw miłości będącej początkiem wszystkiego. Każda para ludzka silna wzajemną więzią, płodnością i twórczością będzie zwycięstwem nad tą pokawałkowaną rzeczywistością. A przekonana o trwałości i nierozerwalności swego związku, o czystości i wierności we wzajemnych relacjach, także tych seksualnych, o Bożym błogosławieństwie i miłości, będzie zwycięstwem nad panoszącym się relatywizmem i upadkiem obyczajów. Nowy początek zaczyna się więc od człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże, od kobiety i mężczyzny.

tyle artykuł - sam bym tego lepiej nie ujął :) rozczarować muszę natomiast tych, co zaglądają tu jedynie dla obrazków - dziś obrazków nie będzie... tylko te rządki dziwnych znaczków, mam nadzieję, układających się jakoś w logiczną całość...

poniedziałek, 3 stycznia 2011

jeszcze o Bożym Narodzeniu

każdego roku w okresie Świątecznym powraca do mnie - jak echo - pewien obraz... jego treść od kilku już lat wprowadza mnie w klimat Bożego Narodzenia; tak samo, jak pewna płyta :) do której muzykę ułożył Zbigniew Preisner...
Holender Gerrit van Honthorst nie należy do grona wyjątkowo dobrze znanych malarzy. jednakże kilka jego obrazów należy do moich ulubionych. jednym z nich jest właśnie ten, pt.: Adoracja Dzieciątka.


obraz ten, olej na płótnie, niewielkich gabarytów (95,5 na 131 cm), należy do tzw. ciemnej maniery (maniera tenebrosa), której inspiracją były dzieła Caravaggia. Honthorst poznał dobrze jego malarstwo podczas kilkuletniego pobytu we Włoszech. Holender stał się tak żarliwym wielbicielem ciemnej maniery, że Włosi nazwali go Gherardo delle Notti, czyli Gerard od nocy.
zazwyczaj jedynym źródłem światła na jego obrazach jest świeca ;) ale nie zawsze. w namalowanej na płótnie około 1620 r. dla Cosima II Mediciego „Adoracji …” źródłem światła jest malutki Jezus. To jego blask rozjaśnia sylwetki pochylających się Marii, Józefa i dwóch aniołów. niezwykły dla mnie jest klimat tego obrazu, taki mocno wyciszony, skoncentrowany na "Słowie, które stało się Ciałem i zamieszkało między nami", ogołocony ze wszystkiego, co zbędne a jednak pełny ciepła, szczęścia i pokoju... taki naturalny i niezwykły zarazem... jak Boże Narodzenie...

ten barokowy obraz znajduje się aktualnie w Galleria degli Uffizi we Florencji.