poniedziałek, 31 grudnia 2012

mieć wizję a unikać iluzji


to takie luźne refleksje przełomu czasu... u początku nowego i pod koniec starego...

"Kiedy będę duży, stanę się ferrari", powiedział fiat uno. Został jednak małym uno. Czasem marzył o błyszczącym czerwonym lakierze, o dwunastu cylindrach i potężnym rrrrooaaarrr silnika o mocy setek koni mechanicznych. Robił jednak dalej tylko swoje pyr-pyr-pyr i jedyna rzecz, która została mu w nadmiarze, to klekot blacharki wewnątrz samochodu przy szybkości stu kilometrów na godzinę.


Potrzebujemy wizji naszego życia. Sny na jawie prowadzą ostatecznie do frustracji. Zasadnicza różnica pomiędzy snem na jawie, a wizją polega więc na tym, dokąd zaprowadzą nas nasze marzenia; kiedy na przykład nastolatek wyobraża sobie, że zostanie gwiazdą pop, to miarą tego, czym są jego pragnienia, będzie to, czy sprowadzą się one do marzeń podczas odrabiania lekcji, czy też do pierwszych prób pisania własnych piosenek, lekcji śpiewu i szukania różnych okazji do występów. W tym drugim wypadku nawet, jeśli nie zostanie gwiazdą, obudzi w sobie kreatywność i odwagę do publicznych wystąpień, a to w każdym wypadku ma sens.

Kiedy się wędruje - najistotniejsze jest najpierw samo przebycie pewnej drogi; obrany cel wyznacza kierunek i motywuje do wysiłku. Ale czy tam, dokąd dotrzemy, będzie tak, jak sobie wyobrażaliśmy, nie wiemy na pewno. To, czy obraliśmy dobry cel, nie jest rzeczą pewną. Obranie celu pozwala jednak zacząć od miejsca, w którym realnie się znajdujemy.


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Boże Narodzenie AD 2012

Podobno była gwiazda
jaśniejsza od wszystkich,
nad szopą, co pachniała wyścielonym sianem

i ktoś położył w ciasnym żłobie złoto,
uginając kolana przed Dzieckiem,
które płacze.

A płaszcz z purpury otarł się o ziemię
i pokryła go błotem,
jak stopy pasterzy.

To, co jest cenne,
nie zawsze leży tam,
gdzie szukasz.


 

piątek, 7 grudnia 2012

logika daru

miłość jest jak śmierć: nie można jej spróbować - miłość się ofiarowuje...
miłość nie jest ćwiczeniem, ale sposobem bycia.

nie można też prosić o zwrot daru raz ofiarowanego.

Naucz mnie, jak mam Cię szukać, i ukaż się poszukującemu! Bo nie mogę Cię szukać, jeśli mnie nie pouczysz, ani Cię znaleźć, jeżeli się nie ukażesz. Obym Cię szukał swym pragnieniem, obym Cię pragnął szukając, obym Cię znalazł miłując, a miłował znajdując.

św. Anzelm z Cantenbury   "Proslogion"

czwartek, 6 grudnia 2012

Adwentowe Nadzieje na świętego Mikołaja

Stary rabin postanowił któregoś dnia w końcu wybrać swego następcę. Wyszukał więc trzech kandydatów, którzy wydawali się być najlepszymi. Wysłał ich do człowieka, który miał inne poglądy niż oni.
Pierwszy powrócił z miną triumfatora... Zreferował swoje spotkanie krótko: - Zwyciężyłem zupełnie bez trudu. Przeciwnikowi brakło jakichkolwiek słów i argumentów...
Drugi chwalił się radośnie, że potrafił swojego przeciwnika przekonać tak, że obaj po spotkaniu byli jednego zdania...
Trzeci natomiast przyszedł trochę przygnębiony i smutny. Wykrztusił tylko z siebie wolno, że przeciwnika ani nie zwyciężył, ani też nie przekonał, ale tylko go próbował zrozumieć...

Mądry rabin zwrócił się wtedy do tego trzeciego ze swoich wybrańców: - Ty tylko pojąłeś Torę: Idź i głoś ją dalej!

noc – Bóg przychodzi w nocy, w nocy Twojej słabości, w nocy Twojego grzechy, w nocy Twojej bezsilności, kiedy masz naprawdę przerąbane.... :)  tak jak Abram czuwający w nocy nad przerąbanymi zwierzętami. Bóg zaprasza Cię, byś wyszedł z namiotu, z tego śmierdzącego, zaczadzonego miejsca i spojrzał w gwiazdy.... Bóg przychodzi nocą...

samotność – odszukaj siebie, samotność to tęsknota za miłością, samotność to tęsknota za Bogiem.
Kiedy Bóg Cie wypełni, kiedy pozwolisz Bogu Cię kochać wtedy też pokochasz drugiego człowieka.... zaakceptujesz go...

wciąż próbuję Cię zrozumieć... nie oceniam, nie robię wyrzutów... ale coś w mnie pękło, coś się zagubiło... wiem, dziecko zanim nauczy się chodzić wiele razy upada i wciąż zaczyna od początku... ale my już nie jesteśmy dziećmi... a ja boję się ponownie zaangażować :) i nie znalazłem jak dotąd motywacji by jeszcze raz być tak blisko... a po głowie wciąż błądzi mi to : what if?
a jeśli znów historia zatoczy koło i na kilka miesięcy znów znikniesz? wiem, że warto budować, warto to kontynuować, ale czy taka motywacja jest wystarczająca? tego jeszcze nie wiem...

When the night has been too lonely and the road has been too long,
And you think that love is only for the lucky and the strong...
Just remember in the winter far beneath the bitter snow 
Lies the seed that with the sun's love in the spring becomes the rose...

chyba czekam na wiosnę, takie Adwentowe oczekiwanie mimo wszystko pełne nadziei... 


wtorek, 27 listopada 2012

medytacje miejskiego taksówkarza


Przyjechałem pod adres do klienta, i zatrąbiłem. Po odczekaniu kilku minut, zatrąbiłem ponownie.
Był późny wieczór, pomyślałem że klient się rozmyślił i wrócę do "bazy"... ale zamiast tego zaparkowałem samochód, podszedłem do drzwi i zapukałem. "Minutkę!", odpowiedział wątły, starszy głos. Usłyszałem odgłos tak jakby coś było ciągnięte po podłodze...

Po długiej przerwie, otworzyły się drzwi. Stała przede mną niska , na oko dziewięćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie kolorową sukienkę i kapelusz z dopiętym welonem; wyglądała jak ktoś z filmu z lat czterdziestych.

U Jej boku była mała nylonowa walizka. Mieszkanie wyglądało tak, jakby nikt nie mieszkał w nim od lat. Wszystkie meble przykryte były płachtami materiału.

Nie było zegarów na ścianach, żadnych bibelotów ani naczyń na blacie. W rogu stało kartonowe pudło wypełnione zdjęciami i szkłem.

"Czy mógłby Pan zanieść moją torbę do samochodu?", zapytała. Zabrałem walizkę do auta, po czym wróciłem aby pomóc kobiecie.

Wzięła mnie za rękę i szliśmy powoli w stronę krawężnika.

Trzymała mnie za ramię, dziękując mi za życzliwość. "To nic", powiedziałem, "Staram się traktować moich pasażerów w sposób, w jaki chciałbym aby traktowano moją mamę."

"Och, jesteś takim dobrym chłopcem" , odrzekła. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, dała mi adres, a potem zapytała: "Czy mógłbyś pojechać przez centrum miasta?"

"To nie jest najkrótsza droga", odpowiedziałem szybko, włączając licznik opłaty.

"Och, nie mam nic przeciwko temu", powiedziała. "Nie spieszę się. Jestem w drodze do hospicjum."

Spojrzałem w lusterko. Jej oczy lśniły. "Nie mam już nikogo z rodziny", mówiła łagodnym głosem. "Lekarz mówi, że nie zostało mi zbyt wiele..."

Wyłączyłem licznik... "Którędy chce Pani jechać?"

Przez kilka godzin jeździliśmy po mieście. Pokazała mi budynek, gdzie kiedyś pracowała jako operator windy. Jechaliśmy przez okolicę, w której żyli z mężem jako nowożeńcy. Poprosiła abym zatrzymał się przed magazynem meblowym który był niegdyś salą balową, gdzie chodziła tańczyć jako młoda dziewczyna. Czasami prosiła by zwolnić przy danym budynku lub skrzyżowaniu, i siedziała wpatrując się w ciemność, bez słowa.

Gdy pierwsze promienie Słońca przełamały horyzont, powiedziała nagle "Jestem zmęczona. Jedźmy już proszę". Jechaliśmy w milczeniu pod wskazany adres. Był to był niski budynek z podjazdem, tak typowy dla domów opieki.

Dwaj sanitariusze wyszli na zewnątrz gdy tylko zatrzymałem się na podjeździe. Musieli się jej spodziewać. Byli uprzejmi i troskliwi. Otworzyłem bagażnik i zaniosłem małą walizeczkę kobiety do drzwi. Ona sama została już usadzona na wózku inwalidzkim.

"Ile jestem panu winna?" Spytała, sięgając do torebki.

"Nic", odpowiedziałem.

"Trzeba zarabiać na życie", zaoponowała.

"Są inni pasażerowie," odparłem.

I nie zastanawiając się kompletnie nad tym co robię, pochyliłem się i przytuliłem Ją. Objęła mnie mocno.

"Dałeś staruszce małą chwilę radości", powiedziała. "Dziękuję".

Uścisnąłem jej dłoń, a następnie wyszedłem w półmrok poranka. Za mną zamknęły się drzwi - był to dźwięk zamykanego Życia.

Tego ranka nie zabierałem już żadnych pasażerów.Jeździłem bez celu, zagubiony w myślach. Co jeśli do kobiety wysłany zostałby nieuprzejmy kierowca, lub niecierpliwy aby zakończyć jego zmianę? Co gdybym nie podszedł do drzwi, lub zatrąbił tylko raz, a następnie odjechał? Myśląc o tym teraz, nie sądzę, abym zrobił coś ważniejszego w całym swoim życiu.

Jesteśmy uzależnieni od poszukiwania emocjonujących zdarzeń i pięknych chwil, którymi staramy się wypełnić nasze życia.

Tymczasem Piękne Chwile mogą przydarzyć się nam zupełnie nieoczekiwanie, opakowane w to, co inni mogą nazwać rutyną. Nie przegapmy ich...

niedziela, 18 listopada 2012

Te prometo una vida apasionate

Dwa podróżujące anioły zatrzymały się na noc w domu bogatej rodziny.
Rodzina była niegrzeczna i odmówiła aniołom nocowania w pokoju dla gości, który znajdowali się w ich rezydencji. W zamian za to anioły dostały miejsce w małej, zimnej piwnicy. Po przygotowaniu sobie miejsca do spania na twardej podłodze, starszy anioł zobaczył dziurę w ścianie i naprawił ją. Kiedy młodszy anioł zapytał dlaczego to zrobił, starszy odpowiedział, "Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."

Następnej nocy anioły przybyły do biednego, ale bardzo gościnnego domu farmera i jego żony, by tam odpocząć. Po tym jak farmer podzielił się, resztą jedzenia jaką miał, pozwolił spać aniołom w ich własnym łóżku, gdzie mogły sobie odpocząć. Kiedy następnego dnia wstało słońce, anioły znalazły farmera i jego żonę zapłakanych. Ich jedyna krowa, której mleko było ich jedynym dochodem, leżała martwa na polu. Młodszy anioł, był w szoku i zapytał starszego anioła: "Jak mogłeś do tego dopuścić ?". "Pierwsza rodzina miała wszystko i pomogłeś im" - oskarżył. "Druga rodzina miała niewiele i dzieliła się tym co miała, a ty pozwoliłeś, żeby ich jedyna krowa zdechła".

"Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają" - odpowiedział starszy anioł. "Kiedy spędziliśmy noc w piwnicy tej rezydencji, zauważyłem że w tej dziurze w ścianie było schowane złoto. Od czasu kiedy właściciel się dorobił i stał się takim chciwcem niechętnym do tego by dzielić się swoją fortuną, w związku z czym zakleiłem tą dziurę w ścianie, by nie mógł znaleźć złota znajdującego się tam."

"W noc, która spędziliśmy w domu biednego farmera, Anioł Śmierci przyszedł po jego żonę. W zamian za nią dałem mu ich krowę. Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."




Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna
Czesław Miłosz

niedziela, 11 listopada 2012

właściwy czas

Najpierw Cię ig­no­rują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą.
Później wyg­ry­wasz.
Mahatma Gandhi


czyżby to już był ten moment?
a Mędrzec Kohelt mówił już dawno temu: Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem...


sobota, 10 listopada 2012

szczęście to...

Było to w wigilijny wieczór. Francuski biskup Fenelon (+1715) chciał wynagrodzić trzech robotników, którzy w jego domu wykonywali naprawy. 
  - Tu na stole - rzekł do nich - leżą 3 złote monety i 3 pożyteczne książki. Niech każdy z was wybierze sobie monetę albo książkę. 
Dwóch robotników zdecydowało się bez namysłu na pieniądze. Trzeci zawahał się przez chwilę, w końcu wybrał książkę.
 - Mam w domu niewidomą matkę, będę jej wieczorami czytał.
Biskup uśmiechnął się i powiedział:
 - Niech pan otworzy kartę tytułową.
Robotnik otworzył książkę i zobaczył naklejone na karcie tytułowej... trzy złote monety. Dwóm rozczarowanym biskup nie omieszkał przypomnieć:
 - Kto przenosi złoto nad to, co przynosi pożytek duchowy, musi się zadowolić mniejszym zyskiem. Kto zaś pragnie dóbr wiecznych, dostanie też i ziemskie.
Dlatego Chrystus powiedział: "Szukajcie królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane".




piątek, 27 lipca 2012

Kiedy przyszli...

"Kiedy przyszli" to tytuł utworu Martina Niemöllera (1892-1984), niemieckiego pastora Kościoła Luterańskiego; wiersz ten został napisany w obozie w Dachau w 1942 roku.

Als die Nazis die Kommunisten holten, habe ich geschwiegen;
ich war ja kein Kommunist.
Als sie die Sozialdemokraten einsperrten, habe ich geschwiegen;
ich war ja kein Sozialdemokrat.
Als sie die Gewerkschafter holten, habe ich nicht protestiert;
ich war ja kein Gewerkschafter.
Als sie mich holten, gab es keinen mehr, der protestieren konnte.


i jego polskie tłumaczenie:
Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.


Istnieją pewne kontrowersje dotyczące wymienionych grup i kolejności, w jakiej pojawiają się w tekście. Oprócz Żydów, komunistów, socjaldemokratów i związkowców pojawiają się nieuleczalnie chorzy, Świadkowie Jehowy, mieszkańcy okupowanych krajów, katolicy, szkoły, prasa i Kościół. Wynika to stąd, że Niemöller od 1946 roku wplatał powyższy tekst do swoich przemówień i często go modyfikował.
O szczegółach tych modyfikacji oryginalnego tekstu można przeczytać tutaj.


Czy wiecie, że pierwszym krajem w Europie, który zalegalizował aborcję, był Związek Radziecki w listopadzie 1920 r., a uczynił to ludobójca komunistyczny Lenin?
W Polsce jako pierwsi wprowadzili aborcję hitlerowcy.
Zaraz potem PZPR, 27 kwietnia 1956 r., w warunkach terroru komunistycznego, drogą ustawy państwowej, narzuciła realizację dyrektywy ludobójcy Lenina.
Czy można się jeszcze dziwić, że dzisiaj czerwoni chcą w Polsce znowu narzucić tą samą drogą realizację dyrektywy ludobójcy Lenina, czyli «swobodę aborcji»???
Historia uczy, że najpierw na śmierć idą dzieci nienarodzone, potem księża, a na końcu my, wierni katoliccy. Tak było podczas rewolucji francuskiej, tak było w czasie rewolucji bolszewickiej i tak było w Trzeciej Rzeszy. Wielka zbrodnia zaczyna się od legalizacji aborcji…
"Naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości" - to cytat z Jana Pawła...
Polska jako naród nigdy nie rozliczyła się z tych 25 mln dzieci zabitych w czasach, kiedy aborcja była legalna. Ta sprawa obciąża nasze narodowe sumienie, to jest wielki grzech społeczny.

środa, 25 lipca 2012

cornogórolska śpiewka

Piwnicańsko nuta, piwnicańskie granie,
to Cornyf Góroli barz wielgie kochanie...
z Piwnicańskom nutom my od mała rośli
z cornogóralskom śpiefkom w ten wielgi świat poszli...

Wanda Łomnicka Dulak



sobota, 7 kwietnia 2012

Alabare a mi Señor!

Jest coś niezwykłego w świętach Wielkiej Nocy. Niezwykłego w wielu znaczeniach i odcieniach tego słowa. Ta "niezwykłość" dotyczy samego wydarzenia, które celebrujemy i świętujemy co roku. Oto Zmarły powstaje do życia! I to nie na chwilę, do następnego pojmania i ukrzyżowania, ale na wieki i na zawsze!

Zwycięstwo Jezusa i radość z niej płynąca rzuca nowe światło na ból i cierpienie. Nie znosi go ale ukazuje jego inny wymiar. Tak np. na drodze do Emaus Jezus tłumaczy uczniom sens cierpienie, przez które Mesjasz miał przejść. Także ślady Jego ran, widoczne po zmartwychwstaniu, przypominają o męce. Jednak zmartwychwstanie nadaje im inny wymiar: przestają być już znakiem hańby i przegranej. Odtąd stają się symbolem zwycięstwa. Podobnie ma się sprawa z krzyżem, który od wielkanocnego poranka przestaje być miejscem "przeklętym", miejscem kary, stając się miejscem naszego odkupienia.

Jest bowiem wiele radości, które są ucieczką, swego rodzaju narkotykiem, próbą zapomnienia trudnych chwil. Jest wiele radości, które są zwykłym makijażem, i sięgamy po nią by pod warstwą pudru ukryć nasze rany. To nie jest radość chrześcijańska.

Prawdziwa "radość i wesele" nie są środkiem znieczulającym na ból i krzyż, ale akceptacją siebie i Bożego planu względem mnie.

Jeśli chcemy jej doświadczyć, jeśli chcemy by ona na stałe zagościła w naszym życiu, musimy jej zrobić nieco miejsca w naszym sercu i dać jej czas, by miała szansę się zakorzenić i zadomowić. Temu właśnie ma pomóc ofiarowany nam przez Kościół czas Wielkanocy: nie tylko sama Niedziela czy Poniedziałek Wielkanocny. Nawet nie tylko osiem dni po zmartwychwstaniu, ale całe pięćdziesiąt dni - aż do Zielonych Świąt - mogą być dla nas jak jedna Wielka Niedziela. Bo - jak mówi Bóg przez Nehemiasza - "ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie! Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie (…) albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją" (Ne 8,9-10).




Chwalcie Pana! Alabare a mi Señor!
Radosnej Wielkanocy życze!

piątek, 6 kwietnia 2012

sobota, 31 marca 2012

Ballad of the Goodly Fere




Ha' we lost the goodliest fere o' all
For the priests and the gallows tree?
Aye lover he was of brawny men,
O' ships and the open sea.

When they came wi' a host to take Our Man
His smile was good to see,
"First let these go!" quo' our Goodly Fere,
"Or I'll see ye damned," says he.

Aye he sent us out through the crossed high spears
And the scorn of his laugh rang free,
"Why took ye not me when I walked about
Alone in the town?" says he.

Oh we drank his "Hale" in the good red wine
When we last made company,
No capon priest was the Goodly Fere
But a man o' men was he.

I ha' seen him drive a hundred men
Wi' a bundle o' cords swung free,
That they took the high and holy house
For their pawn and treasury.

They'll no' get him a' in a book I think
Though they write it cunningly;
No mouse of the scrolls was the Goodly Fere
But aye loved the open sea.

If they think they ha' snared our Goodly Fere
They are fools to the last degree.
"I'll go to the feast," quo' our Goodly Fere,
"Though I go to the gallows tree."

"Ye ha' seen me heal the lame and blind,
And wake the dead," says he,
"Ye shall see one thing to master all:
'Tis how a brave man dies on the tree."

A son of God was the Goodly Fere
That bade us his brothers be.
I ha' seen him cow a thousand men.
I have seen him upon the tree.

He cried no cry when they drave the nails
And the blood gushed hot and free,
The hounds of the crimson sky gave tongue
But never a cry cried he.

I ha' seen him cow a thousand men
On the hills o' Galilee,
They whined as he walked out calm between,
Wi' his eyes like the grey o' the sea,

Like the sea that brooks no voyaging
With the winds unleashed and free,
Like the sea that he cowed at Genseret
Wi' twey words spoke' suddently.

A master of men was the Goodly Fere,
A mate of the wind and sea,
If they think they ha' slain our Goodly Fere
They are fools eternally.

I ha' seen him eat o' the honey-comb
Sin' they nailed him to the tree.
Ezra Pound

środa, 7 marca 2012

Amerykańskich (idiotycznych) przepisów ciąg dalszy


Kilka dni temu w USA odbyła się coroczna nominacja laureatów nagrody Stella Awards. Została ona utworzona na cześć 81-letniej staruszki Stelli Liebeck, która w 1992 roku poparzyła się gorącą kawą z McDonalda. Stella, siedząc na miejscu pasażera w samochodzie swego wnuka zdjęła plastikową pokrywkę z kubka i umieściła go między nogami. W momencie, kiedy samochód ruszył z miejsca kawa się rozlała, powodując u pani Stelli oparzenia trzeciego stopnia. Bar musiał zapłacić jej  odszkodowanie powyżej 2 milionów dolarów.

Stella Awards premiuje charakterystyczne dla amerykańskiej mentalności tupet i hucpę.
Hucpa jest określeniem żydowskim, które zdefiniować można następująco: zabić rodziców i prosić sąd o łagodny wymiar kary ze względu na sieroctwo.


Zatem, na siódmym miejscu w gronie laureatów uplasowała się Kathleen Robertson z teksańskiego Austin. Sąd przyznał jej 80 tys. dol. odszkodowania, bo potknęła się o dziecko pałętające się po sklepie meblowym i złamała rękę. Dzieciak był jej.

Carl Truman, 19-latek z Los Angeles (miejsce szóste), oskarżył sąsiada, że przejechał mu samochodem po ręce. Sąd nakazał sąsiadowi zabulić 74 tys. plus koszty medyczne. Truman kradł właśnie dekle na koła i nie zauważył, że sąsiad jest w aucie i znienacka ruszył.

Na swym przestępstwie wzbogacił się w aureoli amerykańskiego prawa także Terrence Dickson z Pensylwanii. Wychodził przez garaż z domu, do którego zwyczajnie się włamał. Automatyczne drzwi nie chciały się otworzyć, a drzwi do domu pochopnie zatrzasnął. Pan Dickson spędził w garażu tydzień, odżywiając się przechowywaną tam Coca-Colą i chrupkami dla psów. Wytoczył proces okradzionym właścicielom z tytułu doznanych cierpień psychicznych. Sąd zaaprobował jego punkt widzenia i firma ubezpieczająca dom musiała zapłacić pół miliona dolców.

Miejsce czwarte w poczcie nagrodzonych zajął Jerry Williams z Little Rock w Arkansas: pies sąsiada ukąsił go w tyłek. Sąd wycenił ból na 14500 dol. plus koszty leczenia. Pies był za ogrodzeniem, przez które Williams zwyczajnie przelazł. Dostałby wyższe odszkodowanie, gdyby nie fakt, że sąd uznał, iż pies miał prawo się wnerwić, bo dostał kilka strzalow z wiatrówki Williamsa.

Amber Carson z Lancaster w Pensylwanii - miejsce trzecie, Wychodząc z restauracji, pośliznęła się na rozlanym napoju i złamała kość ogonową. Knajpa musiała wypłacić jej 113500 dol. odszkodowania. Skąd się wziął płyn na podłodze? Tuż przed wypadkiem pani Amber chlusnęła nim w twarz swego chłopaka, z którym się właśnie kłóciła.

Na drugim miejscu uplasowała się Kara Walton, mieszkanka Claymont w stanie Delaware. Oskarżyła klub nocny o stratę dwu siekaczy. By uniknąć opłaty za wstęp (3,5 dol.), Kara wspinała się przez okienko klozetowe i spadając, wybiła sobie dwa kły. Właściciel klubu za karę musiał jej zapłacić 12 tys. plus koszty dentystyczne.

I na pierwszym miejscu mamy rodaczkę, panią Mary Grazinsky z Oklahoma City. Niewiasta nabyła nowy autobus campingowy Winnebago. Podczas pierwszej podróży ustawiła na tempomacie prędkość 120 km/godz. po czym wstała zza kierownicy i udała się na tył pojazdu, by przyrządzić sobie kanapkę. Niestety, autostrada zdradziecko skręciła, pojazd zjechał, rozbił się i przekoziołkował. Oburzona pani Grazinsky stwierdza w pozwie, że wytwórca nie ostrzegł w instrukcji obsługi, iż nie można oddalać się od kierownicy podczas jazdy. Sąd odniósł się do tego z pełnym zrozumieniem - Grazisky dostała milion 750 tys. dol. i nowy autobus. Od tego czasu firma Winnebago uświadamia amerykańskich użytkowników, że podczas jazdy nalezy siedzieć za kierownicą.

wtorek, 7 lutego 2012

my home - my refuge

every Englishman's home (or occasionally, house) is his castle...

and what about Englishwomen? ;)


środa, 1 lutego 2012

o żeglarstwie i życiu - lekcja przetrwania


Żeglarstwo uczy, że demokracja ma bardzo ograniczone zastosowanie w życiu społecznym, a przede wszystkim uczy, że skuteczne dążenie do określonego celu grupy ludzi wymaga hierarchii między nimi. Żeglarstwo jest doskonałym treningiem pozwalającym w praktyce poznać jak ważna jest dominacja i podporządkowanie w stosunkach międzyludzkich. Kto nie potrafi zdecydowanie, szybko i odpowiedzialnie wydawać rozkazów i nie zdoła podporządkować sobie załogi, tego jacht pływa po prostu gorzej: wolniej i bardziej niebezpiecznie. Również załogant-buntownik nie wykonujący poleceń kapitana stwarza zagrożenie dla całej załogi i jachtu - nawet, jeśli nie wykonuje polecenia, które wydaje się głupie i bezsensowne. Z kapitanem, który wydaje głównie głupie rozkazy po prostu nikt nie pływa, a dobry kapitan może czasem wydać głupi rozkaz i ważne jest by go nawet wtedy posłuchać.
Żeglarstwo uczy też sposobu wydawania rozkazów: są sytuacje, gdy rozkaz musi być krótki, zwięzły, sformalizowany, głośno wypowiedziany i wymagający potwierdzenia wykonania. Ale często jest też tak, że rozkaz powinien mieć formę prośby - jest wtedy dużo bardziej skuteczny. I właśnie dlatego żeglarstwo uczy w sposób najlepszy stosunku między podwładnym i przełożonym.
W każdym razie, niezależnie od formy wydawania rozkazu, żeglarstwo pokazuje, że system hierarchiczny jest dużo sprawniejszy niż demokracja. Dlatego żeglarstwo jest sportem monarchistów i arystokratów ducha.


Żeglarstwo pozwala człowiekowi poczuć pełnię człowieczeństwa - działa na wszystkie zmysły. Żeglarz łączy w sobie sprawność fizyczną ze sprawnością umysłową. Dobry żeglarz musi być tak silny jak bokser czy podnoszący ciężary, tak zwinny jak gimnastyk czy piłkarz, tak wytrzymały jak maratończyk i tak inteligentny jak szachista czy brydżysta. I na dodatek dobry żeglarz ma dużo wiedzy i doświadczenia - musi być psychologiem, historykiem, matematykiem, lingwistą, geografem, meteorologiem, mechanikiem, lekarzem, kucharzem, biologiem itd...
Żeglarstwo pozwala człowiekowi poczuć przyrodę i zrozumieć ją najpełniej. Poznać jej kaprysy i okiełznać ją - zachowując pełen dla niej szacunek.
Żeglarstwo daje człowiekowi możliwość wyżycia się i intensywnego odczuwania emocji w trudnych momentach sztormu i jednocześnie daje możliwość odpoczynku, wyciszenia się oraz długiego i spokojnego przemyślenia wielu trudnych spraw w czasie flauty.
Żeglarstwo daje człowiekowi pełnię wolności - pozwala ją poczuć bezpośrednio zmysłami, ale jednocześnie wyrabia poczucie obowiązku. Żeglarstwo w sposób doskonały potrafi uzmysłowić człowiekowi związek między wolnością a obowiązkiem. Uczy, że prawdziwa wolność to nie jest brak zasad i ograniczeń.
Żeglarstwo uczy też człowieka panować nad rzeczami wielkimi i ciężkimi, posiadającymi dużą inercję i intensywnie wrośniętymi w prawa natury.


Aby w pełni poczuć ciężar, inercję i powolny majestat trzeba zaształować się na odpowiednio ciężką krypę - wtedy czuje się to wszystkimi zmysłami. Dużo balastu, ciężki kil, brak jakiegokolwiek napędu mechanicznego, grube sztormowe żagle, skrzypiący szturwał, ciężka kotwica na windzie, bawełniane liny, drewniany kadłub, takielunek gaflowy - to jest to! To widać słychać i czuć! A na dodatek przy manewrach niezwykle intensywnie zaangażowany jest rozum. Ale bywają też sytuacje szybkie, wymagające refleksu - czuć szybkość przyrody.
Żeglarstwo w sposób najdoskonalszy uczy człowieka kierowania obiektami poruszającymi się w przestrzeni. Samochód czy samolot nie daje takiego bogactwa czynników wpływających na sterowanie danym obiektem. Żaden powolny prostopadłościenny wrak nie zastąpi ciężkiej, majestatycznej krypy. Żaden drobny intuicyjny ruch kierownicą czy zmiana biegów, czy nawet rozruch korbą nie zastąpi nieskończonego bogactwa manewrów żaglami, ruchów sterem, kombinacji z kotwicą, manipulacji wiosłami czy bosakiem, odchodzenia od, i dochodzenia do kei, pracy na fali, wywieszania flagi czy komunikacji przez radio. Decyzje podejmowane na wodzie mogą wywołać natychmiastowy skutek, ale mogą mieć też znaczenie dalekosiężne liczone w tygodniach, a nawet latach.


Woda stwarza o wiele większe bogactwo sytuacji niż ląd. Przygody lądowe nie umywają się do przygód wodnych. Droga jest dla hipisów czy innych mięczaków, woda jest dla twardzieli - wyzwala z człowieka wszystko co w nim wartościowe. Tylko na wodzie można poczuć pełnię człowieczeństwa.
Pływanie to pełnia wolności - wolności w nieskończonej ilości wymiarów. Na drodze można poczuć wolność tylko przez szybkość, a w samolocie przez szybkość i przeciążenia. Na wodzie jest i szybkość i powolność, jest głębokość i wysokość, monotonne kiwanie i gwałtowne porywy, można płynąć z wiatrem i można płynąć pod wiatr - a przede wszystkim wodą można przewieść duży ładunek w niemal każdy zakątek Ziemi.
Reasumując: żeglarstwo jest najbardziej konserwatywnym sportem przeznaczonym dla arystokratów ducha. Dobry żeglarz jest odporny na wszelką propagandę politycznej poprawności i jest prawicowcem. Lewacy boją się wiatru i wody (szczególnie święconej). Żaden inny sport nie jest tak doskonale dopasowany do charakteru prawicowca i żaden inny sport nie kształtuje postaw prawicowych tak jak żeglarstwo.

wyszperane w sieci... :)


niedziela, 29 stycznia 2012

USA - kraj przepisów


Jak donosi "Los Angeles Times", zgodnie z przyjętym właśnie rozporządzeniem, jeśli pies będzie hałasować przez co najmniej dziesięć minut, policjanci w LA będą mogli ukarać jego właściciela mandatem w wysokości 250 dolarów. Drugie przewinienie futrzaka ma kosztować już 500 dolarów, a psiarze, którzy będą mieli pecha posiadania czworonożnego buntownika, zostaną ukarani mandatem w wysokości 1000 dolarów.

W samej Kalifornii obowiązuje też zapis, który zabrania zwierzętom publicznych godów w odległości mniejszej niż 1500 stóp (niecałe 500 metrów) od tawerny, szkoły lub miejsca kultu.
W gronie osobliwych przepisów jest też zakaz przewożenia małp na tylnym siedzeniu samochodu przez mieszkańców Massachusetts, zakaz budzenia niedźwiedzi na Alasce tylko po to, żeby zrobić im zdjęcie, czy obowiązek uzyskania licencji myśliwego, zanim rozstawi się pułapki na myszy, wprowadzony w Kalifornii i w Cleveland w Ohio.
Z kolei na Florydzie, jeśli słoń zostanie przywiązany do parkometru, to należy wnieść za niego taką samą opłatę jak za samochód.

Oczywiście można potem próbować przekonywać w sądzie, że słoń nie jest pojazdem.


* * *
"Wystarczy żeby dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje."

"Wolność bez mądrości i cnoty? To jest zło największe z możliwych."
- Edmund Burke

sobota, 28 stycznia 2012

o przyjaźni słów kilka - wyczytane tu i ówdzie...


Kto ma prawdziwego przyjaciela, nie potrzebuje lustra - mówi porzekadło malezyjskie. Podobnie pisze Bolesław Prus: "Prawdziwy przyjaciel jest zwierciadłem, w którym ze wszystkimi szczegółami odbija się dusza nasza. W przyjacielu widzisz tajemnicze dotychczas wnętrza swojej istoty, jak między dwoma lustrami własny żakiet". Poznawanie przyjaciela i siebie samego, jakie dokonuje się pośród gorących dyskusji i sporów, bywa w przyjaźni o wiele ciekawsze od wzajemnego potwierdzania się w identycznych poglądach.
"Doświadczenie przyjaciela jest interesujące właśnie dlatego, że jest odmienne. [...] Tylko za sprawą przyjaciela możemy zrozumieć i ocenić zarazem jego i naszą własną niepowtarzalność" pisze Francesco Alberoni.


Przyjaźń wymaga wysiłku i pracy. Jest wielkim wyzwaniem dla naszych zdolności rozumienia i kochania. Tym niemniej w prawdziwej przyjaźni nie tylko poznajemy siebie nawzajem. W przyjaźni spotykamy Boga. Doświadczamy swojej zwyczajności, a może nawet przeciętności, ale właśnie w prawdziwym przeżywaniu tej rzeczywistości odkrywamy obecność Boga w sobie, w drugim i w tej więzi, która jest między nami.
Przyjaźń jest więzią szczególną - mamy zatem wobec niej szczególne oczekiwania.
Paweł Kosiński SJ w książce "Obudzić serce" wyróżnia kilka typów przyjaźni. Z jednej strony mogą one być związane z pewnymi etapami rozwoju przyjaźni, czy etapami naszego życia. Z drugiej mogą to być różne aspekty i odcienie relacji, jaką mamy z kimś bliskim.

Mamy zatem typ pierwszy: przyjaciel-powiernik. Często przyjaźń jest kojarzona ze szczególną relacją bliskości i szczerości. Przyjaciel to ktoś, kto nas zna, często nawet od tej «ciemniejszej» strony. Przyjaźń zakłada powierzenie się drugiemu, nie tylko w wyznawaniu sekretów naszego życia, ale też w zaufaniu do drugiego, w liczeniu na wzajemną lojalność. Powierzenie się drugiemu zakłada, że czujemy się z nim dobrze, nie musimy się go obawiać, możemy żyć odprężeni. Przyjaciel powiernik daje nam «obszar wolności», w którym mogę być sobą bez obaw, że zostanę wyśmiany, zawstydzony czy napiętnowany.


Przyjaciel-prorok. Prorok to nie tylko ten, kto przepowiada, kto ogłasza naukę, ale kto też żyje według tego, czego sam jest wysłannikiem. Bóg mówi nie tylko przez słowa proroków, ale przez całe ich życie. Bycie prorokiem jest spełnianiem powołania. Nie jest to działalność, którą sam wybieram. Bycie prorokiem to bycie powołanym. Tak samo jest w naszym życiu. Prorokiem dla mnie mogą być tylko ci, którzy zostali powołani do tego przez Boga. Podobnie i w przyjaźni.
Przyjaciel-prorok wskazuje prawdę, wzywa do życia nią, ale i sam odważnie podejmuje wysiłek bycia narzędziem Boga, nawet jeśli jest to coś czego nie rozumie i od razu nie pojmuje. Przyjaciel prorok pomaga nam rozumieć lepiej zamysł Boga. Pozwala nam zobaczyć się w jego życiu jak w zwierciadle. Często jednak bycie prorokiem jest wymagające. Jest to wzywanie do prawd, które niekoniecznie muszą być popularne. Dlatego też przyjaciel prorok jest dla nas wyzwaniem, któremu trzeba stawiać czoło, wobec którego nie jest łatwo przejść obojętnie. To samo się odnosi do mnie, kiedy jestem dla innych przyjacielem. Nawet nieświadomie mogę być «prorokiem», który głosi i wzywa do niełatwych rzeczy.

Kolejnym typem, jeśli tak można powiedzieć, jest przyjaciel-pocieszyciel. Każdy z nas potrzebuje ludzi, którzy by nas doceniali, którzy by w nas wierzyli, którzy patrzyliby na nas przychylnymi oczyma. Przyjaciel pocieszyciel dodaje odwagi, pozwala spojrzeć na samego siebie poprzez «różowe okulary». Nie jest to jednak naiwne czy powierzchowne, ale raczej coś, co pomaga nam dostrzec pozytywną stronę nas samych i przeżywanych doświadczeń, zwłaszcza tych trudnych. To pocieszenie przychodzi do nas na różne sposoby. Może to być słowo, ciepły gest. Pocieszenie przywraca nam zrównoważoną perspektywę patrzenia na siebie. Odrywa nasz wzrok od tego, co boli czy jest odbierane negatywnie, pozwala nabrać duchowego oddechu. Jest to zadziwiające, jak łatwo nam koncentrować się przy ocenie nas samych i tego, co doświadczamy, na negatywnych aspektach. Tym bardziej wtedy potrzebujemy przyjaciela, który prawdziwie pociesza, nie tylko «uśmierza ból», ale przywraca pogodę spojrzenia.

Przyjaciel-gwałtownik. Byłoby złudzeniem oczekiwanie tylko na to, aby przyjaciele zawsze i wszędzie byli «łagodną» obecnością. Gwałtowność kojarzona jest raczej jako cecha negatywna. Boimy się ludzi gwałtownych. Są nieprzewidywalni. Często pozostawiają bolesne wspomnienia. Czujemy się w ich obecności nieswojo. Nie jesteśmy przy nich «sobą». Jak więc można tę cechę odnieść do przyjaciela? Kiedy człowiek za bardzo koncentruje się na sobie, kiedy zbyt serio podchodzi do siebie i tego, co doświadcza, potrzebuje przywrócenia do patrzenia we właściwy sposób na swoje życie.
Często nie dokona się to w łagodny sposób, ponieważ bodziec jest zbyt słaby. Potrzeba wstrząsu, potrzeba swego rodzaju szoku. Przyjaciel-gwałtownik pomaga nam wtedy wyrwać się z takiego zamknięcia w sobie. Może to zrobić poprzez ironię, poprzez poczucie humoru, które nie jest sarkastyczne. Czy chcemy tego czy nie, często sytuacje bez wyjścia, trudności na jakie napotykamy nadają odpowiedni kierunek naszemu życiu i pozwalają nam zrozumieć prawdy, których inaczej nie dopuścilibyśmy do siebie w żaden sposób. Jest to tajemnica cierpienia i jego lecznicza działalność. Jest to także tajemniczy aspekt przyjaźni, który moglibyśmy nazwać «gwałtownością».


Przyjaciel to także przewodnik duchowy. To ktoś, kto mimo różnego rodzaju przeciwności pomaga nam głębiej rozumieć sens naszego życia. Przewodnik duchowy w pierwszym rzędzie pomaga nam zmierzyć się z naszymi lękami. Pomaga je odkrywać i stawić im czoła. Pomaga nam zmierzyć się z najbardziej podstawowym lękiem, że nie jesteśmy kochani przez nikogo, nawet przez samego Boga. Następnym krokiem jest zmierzenie się z tym, co jest naszym przywiązaniem. Jest ono bowiem podstawą wielu złudzeń. Tradycyjna duchowość nazywa to ascezą. My możemy mówić o «uporządkowaniu uczuć», o «wolności wewnętrznej», czy «świętej obojętności». Przyjaciel przewodnik duchowy pozwala nam uświadomić sobie nasze przywiązania, które wykrzywiają obraz siebie, świata, duchowej rzeczywistości. Pomaga nam on w końcu zachować entuzjazm i właściwe spojrzenie. Nie chodzi bowiem tylko o pseudo pozytywne myślenie. Przyjaciel przewodnik duchowy przypomina, że wdzięczne, otwarte, pozytywne i uwalniające podejście do siebie i swoich doświadczeń jest nie tylko możliwe, ale, że jest bardziej zakorzenione w duchu chrześcijańskim.


czwartek, 19 stycznia 2012

HORN – Przylądek Nieprzejednany



W świecie żeglarskim Horn ma wiele określeń, ale większość brzmi złowieszczo: „Przylądek Nieprzejednany”, „Cmentarzysko Statków”, „Mount Everest Żeglarzy” …

Przylądek Horn – uznany za południowy kraniec Ameryki Południowej leży na niewielkiej, skalistej wyspie w Archipelagu Ziemi Ognistej. Na południe od niego rozciąga się Cieśnina Drake’a zamknięta Półwyspem Antarktycznym. Te wody uważa się za najniebezpieczniejsze dla żeglarzy na całej kuli ziemskiej. Według niektórych źródeł aż 200 dni w roku panuje tu sztormowa pogoda.

Żeby zrozumieć na czym polega wyjątkowość Hornu trzeba spojrzeć na mapę świata. Pomiędzy 40 i 60 stopniem szerokości południowej panują warunki podobne do tych jakie mamy w Polsce, czyli przemieszczające się z zachodu na wschód niże z przeważającymi wiatrami z kierunków zachodnich. Na półkuli północnej niże te napotykają na swej drodze kontynenty europejski i Ameryki Północnej, gdzie tracą impet.

Na półkuli południowej od Przylądka Horn do Przylądka Horn mamy ponad 20.000 kilometrów wolnej wody. Żadne góry nie osłabiają siły wiatru. Na tej olbrzymiej połaci oceanów fale gnane wiatrami nabierają wysokości czasem ponad 20 metrów. Dopóki jest głęboko fale te nie robią większego wrażenia, są wysokie, ale długie i łagodne. Podobnie jak fala tsunami – na jachcie płynącym na otwartym oceanie nie robi wrażenia. Gorzej jest, gdy takie fale trafią na płytszą wodę. Ich wysokość pozostaje taka sama, ale robią się krótkie i bardzo strome, a przez to mordercze. Południowy Pacyfik ma przeważnie 4-6 kilometrów głębokości, ale koło Przylądka zaledwie 100 metrów.

Drugim czynnikiem powodującym częste huraganowe wiatry na Hornie jest to, że zachodnie wiatry uderzają z jednej strony w łańcuch Andów, a drugiej w góry na Półwyspie Antarktycznym, po czym ześlizgują się po nich w stronę Cieśniny Drake’a. Tworzy się w ten sposób swoiste przewężenie, dysza bardzo silnych wiatrów. Do tego dochodzi niebezpieczeństwo zderzenia z górami lodowymi i growlersami, czyli kawałkami lodu, które łatwo mogą przedziurawić dno jachtu.

Jakby tego było mało, na wodach w pobliżu Hornu występuje zjawisko zwane po angielsku „rogue waves”. Są to pojedyncze fale, których wysokość może dochodzić do 30 metrów. Jeśli jacht trafi na taką falę może zostać wywrócony do góry stępką. Jak wiadomo jachty jednokadłubowe, pomimo zniszczenia – mogą się same podnieść po wywrotce. Niestety w wypadku jachtów wielokadłubowych – jest to niemożliwe.


Aby uzmysłowić sobie jak trudną przeszkodą jest Przylądek Horn wystarczy prześledzić historię żeglugi przez te obszary. Ferdynand Magellan przepłynął przez cieśninę, nazwaną później jego imieniem, w 1520 roku, ale minęło niemal następne 100 lat zanim ktokolwiek ośmielił się zapuścić zaledwie 300 kilometrów dalej na południe. Był to holenderski żeglarz, Willem Schouten, który w 1616 roku opłynął Przylądek, a potem nazwał go, na cześć swojego rodzinnego miasta Hoorn.

Musiało minąć następne 200 lat, aby kolejny śmiałek przepłynął burzliwe wody Cieśniny Drake’a na południe od Przylądka Horn i dotarł do Antarktydy oddalonej o 4 dni żeglugi. Ale to 4 dni żeglugi przez najtrudniejszy akwen na Ziemi. Kiedy w 1831 roku odkryto złoto w Kalifornii, najtańszy z Nowego Jorku do Los Angeles był transport żaglowcem wokoło Przylądka Horn. Ale rachunki, które wystawiał Przylądek Nieprzejednany były olbrzymie. Nikt dokładnie nie policzył statków i marynarzy, którzy polegli na wodach Cieśniny Drake’a, ale wiadomo, że niektórym żaglowcom przepłynięcie wokół Hornu z Atlantyku na Pacyfik zajmowało nie mniej niż dwa miesiące, a były i takie, które z powodu przeciwnych wiatrów nie były w stanie okrążyć Przylądka nawet przez 90 dni.

Pierwszym żeglarzem, który samotnie opłynął Horn ze wschodu na zachód był dwudziestoletni Norweg, Al Hansen. Dokonał tego w 1934. Niestety, niedługo po tym wyczynie zaginął na morzu. Wrak jego 11 metrowego jachtu znaleziono u brzegów wyspy Chloe, 1700 kilometrów na północ od Przylądka Horn. Od tego czasu wiele jachtów, również polskich, przepłynęło obok słynnej skały. Pierwszy był Dar Pomorza w 1937 roku pod dowództwem Konstantego Maciejewicza.

Według raportów morskich – tylko jeden polski jacht zatonął w Cieśninie Drake’a. W 2008 roku kapitan Janusz Sowiński na jachcie Bona Terra zamierzał samotnie przepłynąć z Puerto Williams w Ziemi Ognistej na Pacyfik, jednak sztormowy wiatr i 10 metrowe fale złamały oba maszty i jacht zaczął nabierać wody. W tej sytuacji kapitan wezwał pomoc i opuścił jacht. W tym samym roku inny polski żeglarz – Tomasz Lewandowski w swoim rejsie dookoła świata po kilku dniach oczekiwania na kotwicy po zawietrznej – 10 mil od Hornu, doczekał się sprzyjającej pogody i bez przygód minął Przylądek.

Po latach doświadczeń wiadomo, że aby przepłynąć koło Hornu z Atlantyku na Pacyfik trzeba poczekać na dobrą pogodę. Czasem nawet kilka tygodni. Ale może się także udać pokonać tę drogę – tak jak zdarzyło się Jean Lucowi Van Den Heede w 2003 roku, który, jak potem opowiadał, na Hornie miał wiatr ze wschodu, czyli w plecy.

Zatem... Pomyślnych wiatrów na Hornie!

za: Jarosław Kaczorowski, kpt. j.


w pierwszą rocznicę spotkania z Magiczną Skałą...