piątek, 20 lutego 2009
mazurskie klimaty
przeglądając archiwum wzięło mnie na jakieś wspomnienia...
to było tak.... po ciężkim żeglowaniu (wiało coś w okolicy 5B, co na warunki mazurskie oznacza praktyczne sztorm) jakoś udało się nam dobić do brzegu. zanim się to jednak dokonało, najpierw przez kilka godzin walczyliśmy z wiatrem na jeziorze Dargin idąc bajdewindem. przy próbie refowania foka urwał się nam fał od rolfoka i tylko dzięki Bogu i przytomności umysłu Kasi udało się ostatecznie zwinąć foka oraz nie wypaść za burtę Piotrowi i mi, którzy stojąc na dziobie i łapiąc targanego wiatrem foka próbowaliśmy ręcznie dokonać tego samego, co zrobiła Kasia, ciągnąc za resztkę fału, który wystawał z rolera. przycupnęliśmy więc w szuwarach gdzieś na wysokości Sztynorckiego Rogu, by przeczekać to straszne zjawisko i tak to czuwaliśmy przez następną dobę, by wreszcie po południu wejść do Sztynoru, do którego zabrakło nam bardzo niewiele poprzedniego dnia. a w Sztynorcie po dokonaniu niezbędnych zakupów decyzja załogi i za zgodą Kapitana udaliśmy się na ląd w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. większość oczywiście skusił zapach smażonej rybę dobywający się z lokalnej smażalni. ja z racji powszechnie wiadomych w owych radościach rrrrrrybnych nie brałem udziału. wraz z Asią poszliśmy zjeść w Zęzie coś nierybnego... tym czymś okazał się być szaszłyk... chyba najdroższy szaszłyk, jaki w życiu kiedykolwiek jadłem ;) a że pora była już wieczorna i Zęza zaczęła się powoli wypełniać barcią żeglarską zamówiliśmy piwo, żeby zająć stolik dla reszty Załogi, która po napełnieniu żołądków rybami miała do nas dobić i na resztę wieczoru tu właśnie zakotwiczyć. aaaaaa, dodać należy, że - ku nieutulonej rozpaczy Jego Wakacyjnej Narzeczonej, a naszego dzielnego i niezastąpionego Nawigatora - tego ranka naszą załogę opuścił Piotr, udając się ku czekającym na Niego obowiązkom w Warszawie, czego do dziś zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć... jedyne racjonalne wytłumaczenie, jaki mi się w tym kontekście nasuwa, to to, że owe niecierpiące zwłoki obowiązki oznaczały jakąś sympatyczną i tajemniczą Brunetkę... ;) więcej już nie będę na ten temat oficjalnie spekulował, żeby nie wzbudzić jakiś negatywnych emocji w Magdzie, a szczegóły kiedyś osobiście wytłumaczę Dominikowi (jak już oczywiście podrośnie i sam zechce żeglować). na zdjęciu jest więc cała Załoga S/Y Freedom - super nazwa dla naszego Twistera 800... cała Załoga, która kontynuowała dalej rejs, cała Załoga z wyjątkiem oczywiście Piotra, cała Załoga, zanim niektórzy oddalili się na z góry opatrzone pozycje ;), cała Załoga świętująca przy zdradliwym Dębowe Mocne, długo ważone w fantastycznych plastikach z etykietką lecha doskonałe umiejętności żeglarskie naszego Kapitana oraz szczęśliwą zmianę pogody, która umożliwiła nam dalsze cieszenie się swobodą, wolnością wakacyjną i mazurskimi klimatami.
Ahoy Mazury, Ahoy all Yachtsmen, sailors and seamen, ahoy Competent Crew of S/Y FREEDOM......... see you again on deck here or somewhere else.......
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Your blog is filled with such beauty...from the pictures to the poetry.
OdpowiedzUsuńI shall wish you kind winds as you set your sails on the breath of God's gift to the planet.
OWW/Claire
thank you very much...
OdpowiedzUsuńthat is very kind of you
I glad, you enjoy it...
I wonder do you understand it, becouse majority of it is in polish...
anyway it's good to have such a nice words
Well, I did my best exploring your blog...you took the time to publish, so why be surprised...be expectant! I appreciate the experience of venturing into the interests of those I share this wonderful planet.
OdpowiedzUsuńI have a poem titled Sailing on my blog...I would love to have your thoughts. Hope you don't find drawing of the sailing ship offensive...impossible to deny being untrained. But that is the fun of scribbles...
Be well...and embrace age...it be a fragile gift.
OWW/Claire