środa, 25 listopada 2009

E=mc2 czyli kłopoty ze samoświadomością...


Stosunkowo trudno jest podać definicję samoświadomości... Wikipedia podje, że samoświadomość to zdawanie sobie sprawy z doświadczanych aktualnie doznań, emocji, potrzeb, myśli, swoich możliwości, ale też ograniczeń, autokoncentracja uwagi.
pozornie proste... ale tylko pozornie...
może wpierw trzeba by się spytać, po co nam samoświadomość? odpowiedź wydaje się być oczywista - samoświadomość potrzebna jest człowiekowi do przewidywania skutków własnych działań. jak można zrobić dobry rachunek sumienia, jeśli nie dokona się aktu autorefleksji... można więc rzec, że samoświadomość to taki wewnętrzny model samego siebie oddziałującego z wewnętrznym modelem otoczenia. sporo tu immanencji...
jednakże, aby mówić o samoświadomości trzeba wpierw niejako poobserwować siebie z zewnątrz... i tu mamy kłopot... jak to możliwe, by "wyjść z siebie" i poobserwować się z boku? dla jakiejś części ludzi jest to zjawisko niejako po za ich możliwościami... łatwo widzieć drzazgę w oku brata niż własny problem z percepcją świata, z pokrzywioną hierarchią wartości, ze swoimi nieuporządkowanymi emocjami czy sztucznie wykreowanymi potrzebami... generalnie z belką we własnym oku... no a prawdziwa tragedia rozgrywa się wówczas, kiedy z taka belka próbuje się manipulować w cudzym oku...
ten, kto kiedykolwiek zastanawiał się jak wyprowadzić wzór E=mc2 wie już, że sprawa nie jest jednak taka prosta ;) wydaje się, że do tego potrzebna jest znajomość Szczególnej Teorii Względności albo nawet, Boże uchowaj, jej zrozumienie... a tak naprawdę wszystko sprowadza się do drzazgi i belki... no i oczywiście do wyciągania wniosków z tego, co się zaobserwowało u siebie...
samoświadomość oznacza, że zawsze muszę zaczynać od siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz