środa, 25 marca 2009

to be or to have - kolejna odsłona Hamleta


nic nowego - mieć czy być, być czy posiadać??? taki dylemat w temacie in vitro. najlepiej więc zróbmy głosowanie... referendum... kto za, kto przeciw... niech się naród wypowie, w końcu to demokracja...
no to może przy okazji tej sondy, zapytajmy respondentów, czy w piątek ma padać deszcz, czy świecić słońce... proponuję także zapytać nasze demokratyczne społeczeństwo, czy nie zabić jeszcze, tak przy okazji tych co mają za duże nosy, czy brzydki oddech, bo przecież zatruwają środowisko naturalne oraz utrudniają życie innych, np. tych, co stoją obok nich w autobusie czy tramwaju... idiotyzm tego typu referendów jest przerażający.
w przedziwny sposób - diabłu wiadomy - po jednej i tej samej stronie barykady spotykają się zwolennicy aborcji (czyli ci, co dzieci chcą zabijać) z tymi, co dzieci chcą mieć (czyli zwolennicy in vitro). nieprawdopodobne i niepojętne, a jednak...
Zasadniczym argumentem podnoszonym przez obie strony jest kwestia własności: mój brzuch jest moją własnością, moja komórka jajowa do mnie należy (to z kobiecego punktu widzenia) a tymczasem sprawa dotyczy nie tyle mojego brzucha i nie mojej komórki jajowej co raczej nowego życia, nowego człowieka, odrębnego bytu, nowej istoty, dodajmy istoty ludzkiej z pełnią przysługujących jej praw i obowiązków...
no i mamy nasz dylemat: mieć czy być???
pragnienie posiadania we współczesnym świecie zostało wyolbrzymione do monstrualnych rozmiarów... dla wielu ludzi owo MIEĆ oznacza sen ich życia, sens ich wszelkich aktywności...
mieć dziecko
mieć niczym nie skrępowaną wolność
mieć milion przyjemności
mieć zero cierpienia
mieć jeszcze tyle innych rzeczy
mieć jeszcze tyle innych doznań
to MIEĆ wydaje się pozornie nie mieć granic, pozornie...
i w to nasze bezgraniczne pragnienie posiadania wkracza drugi człowiek - no ale z nim to sobie stosunkowo łatwo radzimy... ale w to nasze pragnienie wkracza także i Bóg..... i wtedy się buntujemy i - często właśnie wtedy - przeżywamy największe depresje życiowe... jak ktoś śmiał mnie ograniczyć???
to chyba jest najszerszy kontekst in vitro.
znam wiele wspaniałych małżeństw. niektóre z tych par mają swoje potomstwo - i to jest wielkie szczęście - mam nadzieję, że wychowają cudownych ludzi, kolejne, nowe pokolenie, tych, co odważnie, z podniesioną głową idą przez codzienność wierni zasadom i wartościom. i ta przygoda z wychowaniem to jest wielka odpowiedzialność... niektóre pary nie mają własnego potomstwa. znam też takie związki, które mają swoje dzieci ale tak naprawdę nigdy ich mieć nie powinni, bo nie wiadomo co im przekażą w procesie wychowania - i o takie dzieci bardzo się martwię...
jednakowoż...
każdy ma swoją drogę przez życie i nie nam zaglądać w rękaw Pana Boga i pytać: DLACZEGO??? nasze czasy są naznaczone jakimś makabrycznym brakiem pokory...
a to tylko Bóg jeden wie, co jest dla mnie najlepsze, także w kwestii posiadania czy nie posiadania potomstwa...
również w kwestii wychowania młodego pokolenia...
jest dziś tak wiele możliwości otwarcia się na życie, że absolutnie nie ma potrzeby bawić się w in vitro i konstruować coś, lub kogoś po swojemu, wbrew albo mimo Bożej woli...
wracam do 'mojej' niezwykłej książki, do Biblii. księga Rodzaju, Genesis od 12 rodzaju począwszy opisuje dzieje Patriarchy Abrahama... niezwykłą pomocą może być spojrzenie na tę wielką postać do której z szacunkiem odnoszą się wyznawcy aż trzech monoteistycznych religii, a mianowicie Żydzi, Chrześcijanie i Muzułmanie. to właśnie Abrahamowi Bóg obiecał, że uczyni go ojcem wielkiego narodu, a tymczasem on sam, wielki Abraham nie mógł przez wiele lat doczekać się swojego własnego potomka. a gdy już się ów upragniony syn narodził Bóg żąda od Abrahama ofiary - i to nie byle jakiej ofiary, ale właśnie tej najcenniejszej... złożenia w ofierze własnego syna, tego wyczekiwanego, tego jedynego...
myślę, że i dziś Bóg od wielu wspaniałych małżeństw żąda podobnej ofiary... ofiary bezdzietności...
ale czymże jest życie bez ofiary właśnie???


no bo każdy ma swoją własną ścieżkę, a jedynym Przewodnikiem pośród manowców doczesności jest Wszechmogący, Almighty - to moje ulubione Jego określenie :)
com napisał, napisałem... i więcej do tego wracać nie chcę. niniejszym więc temat uważam za zamknięty ale czułem się w obowiązku jakoś odnieść się do niego.
nie żebym wniósł w temat in vitro coś nowego (zbyt wielu daleko mądrzejszych ode mnie napisało już opasłe tomy i wielkie prace na ten temat), po prostu nie wyobrażam sobie sytuacji w której ten dylemat staje się udziałem moich przyjaciół...
to be, or to have... I want (yes, this is proper word - to want) so I want first to be, the rest will be given to me by my own work and His grace, according to Almighty's will.



a do Bożego Narodzenia 2009 pozostało jeszcze tylko 9 miesięcy... równo 9 miesięcy, niby dużo, ale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz