sobota, 11 września 2010

i znów o powrotach...

bo bywają różne... :)
są te długo oczekiwane, wytęsknione, zaskakujące, przyjemne, ale nie brak też trudnych, może krępujących, a nawet tych bolesnych...
generalnie nie lubię powrotów... bo nie lubię pożegnań... a z drugiej strony gdyby nie było pożegnań - nie było by też powitań... a powitania bardzo lubię. wiec każde pożegnanie jest też obietnicą powitania... każde pożegnanie, nawet to ostatnie tu na ziemi... choć tak naprawdę nikt z nas nie wie, które pożegnanie jest już tym ostatnim...
powrót w tym roku nie był akurat bardzo trudny... został skutecznie złagodzony odwiedzinami, które na czas jakiś jeszcze przedłużyły mi wakacje. a potem już wir codzienności... choć w tym kontekście słowo 'wir' jest z lekka wyolbrzymieniem... :)
okazuje się także, że musi być jeszcze jeden powrót - ten blogowy... i oto i on :) życie zewnętrzne mocno mnie pochłonęło. wyjazd za wyjazdem, podróż za podróżą, co spowodowało, że pożegnania i powitania zaczęły się zlewać w jedną całość i łączyć ze sobą, tworząc ciekawą, fascynującą wręcz mozaikę, której piękno doceniam dopiero teraz - z pewnej perspektywy czasu. a że tego ostatniego zjawiska mam sporo (jakieś 24 godziny każdej doby przez siedem dni w tygodniu) więc i refleksji jest sporo. a że ten mój towarzysz czas w miejscu nie stoi - więc i ja korzystając ze zdobytych uprzednio doświadczeń wybiegam już w przyszłość przygotowując się na wielu płaszczyznach do realizacji kolejnych projektów, które są nieco oddalone czasowo czyli wciąż przed mną.
ile tego daru czasu każdy z nas ma jeszcze przed sobą, tego nie wiemy. i może dobrze. taka wiedza tak naprawdę do niczego nie jest człowiekowi potrzebna. najważniejsza jest świadomość, że czas jest darem i że jest to dar z serii bardzo limitowanej ;) a więc pewnego dnia moje życie się wypełni i mój czas dobiegnie końca. zanim się to jednak stanie trzeba by te 'ziarenka' sekund zamieniające się z przyszłości w historię trzeba wypełniać doczesnością... a doczesność to wybory i ich konsekwencje. a jak konsekwencje to także ich nieodzowna towarzyszka czyli wierność. czas to spotkanie. sporo było tych spotkań w moim życiu, sporo był takich bardzo ciekawych spotkań w te wakacje. mam nadzieję, że te 'ziarenka' sekund wypełniłem dobrem. a jeśli tak się rzeczywiście stało to i powrót mniej boli...


1 komentarz:

  1. Czytam (po raz kolejny)Twoją refleksję nad powrotami i...sama zastanawiam się nad nimi.Czy je lubię? Jeśli wracam do DOMU, to lubię, choć uświadamiam to sobie najczęściej dopiero, kiedy przekraczam jego próg. Czasem jest on bardzo mały (ten mój DOM), bo zamyka się w jednym pokoju, kiedy indziej, jest nieco większy z ogródkiem i kwiatkami w oknach. DOM i TATRY to miejsca, do których lubię powracać... a inne powroty i pożegnania z nimi często związane? Nadzieja na kolejne spotkanie łagodzi nieco trud pożegnań...czasem nie łagodzi, ale i to trzeba przeżyć :) no i są jeszcze wspomnienia :)to cudowna sprawa!

    OdpowiedzUsuń