czwartek, 14 października 2010

zmierzając ku...


zwykło się uważać, że żyjemy w wolności... zwykło się... tymczasem istnieje mnóstwo przeróżnych ograniczeń naszej wolności.
ot, choćby bodźce...
wzrokowe, słuchowe, dotykowe, mechaniczne, chemiczne, finansowe, materialne, duchowe... zewnętrzne, wewnętrzne... sporo tego...
bombardują nas nieustanie i z każdej strony. ta olbrzymia ilość bodźców to cecha naszej współczesności. przyzwyczailiśmy się z nimi żyć i jakoś ta ko-egzystencja nam wychodzi. jednym oczywiście lepiej, innym - wiadomo - gorzej. przed bodźcami nie ma jednak ucieczki. i chyba nie możemy też wyobrazić sobie świata bez bodźców. one nas jakoś aktywują, popychają do działania, motywują do pracy, zachęcają do podejmowania wysiłku. bodźce jednakowoż też nas eksploatują... permanentna stymulacja bywa czasem dla niektórych śmiertelna.
a jednak... czy współczesny człowiek potrafi żyć na pustyni? mam na myśli taką rzeczywistość, gdzie oddziaływanie bodźców jest znikome.
przyroda ma swoje cykle. jesień to taki czas, kiedy natura powoli wyhamowuje, spowalnia swoją dynamikę właśnie poprzez ograniczanie bodźców, aż do ich niemal całkowitego wyeliminowania poprzez śnieżnobiałą ciszę zimy...


a ilu spośród nas próbuje jesienią hamować swoją aktywność? być może są takie jednostki. tymczasem większość z nas zwykle to właśnie jesienią rozpoczynamy kolejny rok pracy, podejmujemy nowe zadania, rozpoczynamy nowe projekty. przyroda wokół nas gotuje się do spoczynku a my - tak bardzo nienaturalnie - zabieramy się do wzmożonej aktywności. no i odzywa się natura, czasem bardzo boleśnie przypominając nam, że troszkę poprzewracaliśmy ten naturalny bieg wydarzeń.
pozostawiając tę prozaiczność doczesności, podążam ku Wszechmocnemu drogami, które nakreślił Tomasz:
ex motu
ex ratione causae efficientis
ex possibili et necessario
ex gradibus perfectionis
ex gubernatione rerum...
moja ulubiona ścieżka to ta po stopniach doskonałości.
myślę, że mogę spotkać na niej Anzelma ;)
a więc do zobaczenia wkrótce!


no właśnie, ku czemu zmierzasz? czego tu szukasz? po co tu zaglądasz?
czy to tylko kolejne bodźce? a może coś więcej?

niedziela, 10 października 2010

wyprawa


poranek był chłodny. z mgły, która szczelnie otulała góry wyłoniła się grupa jeźdźców. żaden dźwięk nie zakłócał ciszy tego jesiennego poranka. grupa szybko opuściła ludzkie sadyby wspinając się wolno górską ścieżką. powietrze było rześkie i świeże a wypoczęte i dobrze wykarmione konie bez wysiłku pokonywały kolejne zakręty drogi opuszczając przyjazny i dobrze im znany fiord i jego nabrzeżne pastwiska, gdzie spędziły ostatnią noc. jeźdźcy uważnie obserwowali okolicę. nagle jeden z nich podniósł rękę wstrzymując konia i resztę towarzyszy. nie mówiąc nic wskazał na leżące na trawie i w skałach łuski. było ich kilka. tak, to znalezisko mogło być jakąś sugestią co do źródła nocnych hałasów...
jeźdźcy ruszyli.


mgła podnosiła się coraz wyżej odsłaniając kolejne szczyty. grupa poruszała się teraz dnem wąskiego kanionu. nagle pierwszy koń skręcił w lewo znikając za skałą. ścieżka znów zaczęła się wspinać. 'jak ona to robi?' pomyślał przez chwile. rzeczywiście, jadąca na szpicy dziewczyna z wielka precyzją prowadziła całą grupę, z sobie tylko wiadomym wyczuciem wyszukując kolejne ścieżki i przejścia między skałami. 'ona musi znać tę drogę na pamięć' przemknęła mu kolejna myśl. nie było jednak czasu na dłuższe rozważania, bo oto cała ekipa poruszała się teraz po szerokim płaskowyżu. konie z stępa przeszły w kłus. lubił to tempo. konie poruszały się szybciej ale zarazem bardzo łagodnie i delikatnie. rasa, jakiej właśnie dosiadał ma swój własny chód, zwany przez tubylców tölt.


zasadniczo wyróżnia się trzy chodu u konia, czyli stęp, kłus i galop/cwał. kuc islandzki ma ich jednak aż pięć! obok wspomnianych trzech wyróżnia się jeszcze właśnie tölt oraz skeið. tölt jest chodem bardzo wygodnym dla jeźdźca. osoba w siodle praktycznie nie odczuwa wstrząsów i nie trzeba anglezować. tölt nie jest jednak zlepkiem kłusa i galopu jak twierdzą niektórzy. jest to własny chód islandów. drugi rodzaj chodu jest nazywany inochodem. ten krok przypomina chód wielbłąda. w średnim tempie inochód nie jest zbyt wygodny dla jeźdźca, przyjemność zaczyna się odczuwać, gdy inochodem poruszamy się w tempie wyścigowym. prędkość może dochodzić do 48 km/h.


a nasi jeźdźcy? po kilku godzinach spędzonych w siodle, zatoczywszy duuuże koło, zatrzymali się znów nad brzegiem gościnnego fiordu Eyjafjörður, w pobliżu rybackiej osady Grenivik. a jesień tego roku była piękna...

wtorek, 5 października 2010

why me, Lord?

Nie jesteśmy przecież tacy, jacy w lustrze się widzimy...
jesień... ciekawy czas w roku, czas początku, czas refleksji, czas dla czasu :)



a jesień w tym roku jest dla nas wyjątkowo pobłażliwa i łagodna...
czyżby była to zapowiedź ciężkiej zimy? kto to wie...