Pewnego dnia spakował swój dobytek i ruszył w drogę, aby znaleźć tego większego. Po drodze przystawał tu i tam i rozpytywał o najpotężniejszego człowieka. Wszyscy dawali mu taką samą odpowiedź: król.
Najpierw olbrzym przybył do miasta, w którym żył król, a kiedy dostał się do pałacu, zobaczył króla w całym przepychu. - Kim jesteś, nieznajomy? - zapytał król.
A olbrzym spytał: - Czy ty jesteś królem? - Tak, to ja.
Wtedy olbrzym powiedział: - Bądź moim panem, gotów jestem ci wszędzie towarzyszyć.
Przez następne dni szedł za królem wszędzie, gdzie tamten się udawał. Król cieszył się ze swego nowego sługi, gdyż żaden władca nie mógł się poszczycić takim silnym i gorliwym towarzyszem. Pewnego dnia, kiedy szli przez miasto, usłyszeli, jak dwaj mężczyźni się spierają. Jeden wymyślał drugiemu i życzył mu, aby go diabeł porwał.
Wtedy król przestraszony przeżegnał się. - Dlaczego to czynisz? - zapytał olbrzym. - Tak trzeba robić, kiedy zostaje wspomniane to imię- powiedział cicho król, potem cofnął się i przeżegnał powtórnie.- Bądź zdrów, mój królu - rzekł olbrzym. - Dokąd odchodzisz?- Poszukać tego, którego się boisz, albowiem on musi być mocniejszy niż ty.
I olbrzym odszedł ze smutkiem w oczach.
Znów zatrzymywał ludzi i pytał o diabła, ale każdy się odwracał i uciekał. Olbrzym nie mógł tego zrozumieć. Nie musiał jednak długo szukać. Na pustej drodze ukazał się diabeł w swej czarnej okazałości i dobroduszny olbrzym zapytał: - Czy ty jesteś diabłem? - Tak, to ja.
Potem olbrzym powiedział: - Bądź moim panem.
Szatan skinął głową i znów olbrzym był gotów do służby.
Ale już wkrótce zobaczył, jak jego pan zatrzymał się przerażony. - Musimy iść inną drogą - powiedział ochrypłym głosem. - Dlaczego? - Dlatego - I szatan wskazał na prosty drewniany krzyż, który stał na skraju drogi. Olbrzym spojrzał na krzyż, ale nie dostrzegł w nim nic, co by mogło budzić przerażenie. Była na nim tylko postać biednego człowieka bez odzienia.
Kiedy się odwrócił, diabła już nie było. Olbrzym długo go szukał, ale diabeł znikł bez śladu. Teraz zauważył, że postać na krzyżu ma koronę. Pomyślał więc: Skoro ten tu jest silniejszy niż ten, który właśnie zniknął, wobec tego ten jest królem, temu pragnę służyć. Udał się na poszukiwanie, nie przypuszczając, że szuka Boga. Po jakimś czasie przybył nad szeroką, wzburzoną wodę. Na przeciwległym brzegu klęczał pustelnik przed swoją chatą.
Olbrzym przeszedł w bród rzekę. Pustelnik skończył modlitwę i obserwował olbrzyma. Pobożny człowiek zapytał: - Co cię tu sprowadza? - Szukam króla, który jest mocniejszy od diabła.
Jego wzrok padł na krzyż, pod którym pustelnik się modlił.
Olbrzym powiedział: - To ten człowiek. - To Chrystus, Zbawiciel, którego szukasz. - Jak mam go znaleźć? - Padnij na kolana i módl się.
Pustelnik zobaczył, że olbrzym nie potraf się modlić. Tylko błagalny wzrok zdawał się zdradzać jego stan. - Przyjdzie dzień, kiedy nauczysz się modlić. Tymczasem pozostań u mnie. Jest tu dość pracy dla przewoźnika. Rzeka jest rwąca, a wędrowcy, którzy przechodzą w bród, często muszą zawracać. - Teraz już nie będą musieli - odparł olbrzym wesoło i od razu zabrał się do pracy. Był bardzo zadowolony, ponieważ mógł wykorzystać swoje siły. Jednocześnie jednak czuł się nieszczęśliwy, albowiem służył wszystkim, tylko nie temu, którego szukał.
Pewnego wieczoru olbrzym zamierzał położyć się spać, bo o tak późnej porze nie spodziewał się już żadnego wędrowca. Nagle usłyszał dźwięczny głos. Ktoś wzywał przewoźnika. Zszedł nad rzekę. Stało tam dziecko.- Jestem tu sam. Jak mam dostać się na drugi brzeg? - zapytało dziecko. - Przeniosę cię na plecach. - Nie będzie ci za ciężko?
Wtedy olbrzym uniósł dziecko w górę jak piórko, posadził sobie na plecach, wziął kij i szedł przez ciemną wodę nie czując wcale ciężaru, który dźwigał. Przeszedł niespełna ćwierć drogi i powiedział - Ty ważysz więcej, niż myślałem. Pośród ku rzeki otarł pot z czoła: Chłopcze, czy to ty jesteś taki ciężki, czy ja jestem taki słaby? Nigdy dotąd nie dźwigałem takiego ciężaru.
Szedł powoli opierając się na kiju. Kiedy przeszedł już trzy czwarte drogi, przystanął i jęknął: - Czuję się tak, jakbym niósł na plecach cały świat. - Zdawało mu się, że plecy mu pękną, zanim dotrze do brzegu. Ostatni odcinek drogi wydawał mu się dłuższy niż cała dotychczas przebyta odległość. Każdy krok przychodził mu z wielkim trudem. Wreszcie doszedł do brzegu i zsadził "ciężar" z ramion. Całkiem wyczerpany położył się na trawie. Usłyszał jeszcze, jak dziecko powiedziało: - Krzysztofie! Dźwigałeś na swoich plecach cały świat. Ja stworzyłem świat, ja zbawiłem świat i ja noszę grzechy świata.
Kiedy Krzysztof spojrzał, dziecka już nie było. Teraz już wiedział, kto mu nadał imię i kogo przenosił przez rzekę. Przycisnął usta do miejsca, gdzie stało dziecko i szepnął: - Bądź moim Panem!
Święty Krzysztof
ikona napisana przez Małgorzatę Matyjaszczyk
autorkę bloga o Toskanii
z którego pozwoliłem sobie ów obraz zaczerpnąć